Piłkarze Levadii jechali z Tallina do Sosnowca autokarem. To 1400 kilometrów. Dzień przed meczem trochę narzekali na zmęczenie, a Paweł Brożek powiedział, że na miejscu rywali byłby zdenerwowany. Prawo do zdenerwowania miał jednak po meczu on sam.
Po reformie kwalifikacji Ligi Mistrzów droga Wisły do fazy grupowej miała być dłuższa, ale dużo łatwiejsza, a mecze z mistrzami Estonii okazją do sprawdzenia formy – głównie napastników. Wydłużona droga może okazać się jednak drogą wstydu, bo jeśli za tydzień w Tallinie Wiśle nie uda się wygrać, polska piłka dotknie dna, od którego trudno się już będzie odbić.
Remis udało się wywalczyć dopiero po golu w ostatniej akcji, kiedy Paweł Brożek podał piłkę Piotrowi Ćwielongowi, a ten wepchnął ją do pustej bramki. Wcześniej piłkarzom z Krakowa nic nie wychodziło, niby mieli dwie okazje, po których trafiali w poprzeczkę, ale remisu z Estończykami nie można nazwać przypadkowym. Rywale wydawali się wiedzieć, jak grać z Wisłą, różnicy klas nie było widać. Pomagała im burza, bo w tak gęstym deszczu w drugiej połowie dużo łatwiej było bronić prowadzenia wywalczonego w pierwszej części.
Trener Maciej Skorża powiedział po meczu, że nie zamierza panikować, że wierzy, a właściwie jest przekonany o tym, że ma lepszą drużynę od Levadii. Niestety po tym, co kibice zobaczyli wczoraj w Sosnowcu, może być w swojej wierze osamotniony.
Przez tydzień, jaki pozostaje do rewanżu, nie zmieni się nic. Wojciech Łobodziński nie stanie się nagle prawym obrońcą, ławka rezerwowych nie wydłuży się o cudownie ozdrowiałych kontuzjowanych – Łukasza Gargułę, Rafała Boguskiego i Arkadiusza Głowackiego.