Takiego mniej więcej meczu w Kufstein (Austria) można się było spodziewać. Chaotycznego, z rwanymi akcjami i nieporozumieniami między zawodnikami. Franciszek Smuda sprawdza piłkarzy na różnych pozycjach, co nie może od razu przynieść efektów.
Trener Serbów Radomir Antić też sprawdza, bo 13 czerwca czeka go pierwszy mecz na mundialu, z Ghaną. Ale ma już kadrę, zawodnicy nie muszą go przekonywać, że dokonał właściwego wyboru. W dodatku na grząskim boisku, w czasie padającego deszczu, łatwo doznać kontuzji, co zresztą spotkało Łukasza Piszczka i Adriana Mierzejewskiego.
Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba Polaków pochwalić. Rozpoczęli mecz od ataków i przez pierwszą połowę robili znacznie lepsze wrażenie niż finalista mistrzostw świata. Mimo że przeciwnicy są bardziej sławni, lepiej opłacani i zarabiają w powszechnie znanych klubach.
Dejan Stanković zdobył niedawno z Interem Puchar Mistrzów, Branislav Ivanović został z Chelsea mistrzem Anglii, Aleksandara Kolarova Jose Mourinho namawia na przejście z Lazio do Realu. Nemanja Vidić z Manchesteru w ogóle nie wyszedł na boisko, bo Antić nie musi go sprawdzać.
W ciągu pierwszych 30 minut gry Serbowie nie za bardzo mogli wyjść ze swojej połowy. Polacy byli szybsi, agresywniejsi, nie dawali przeciwnikom przyjąć piłki, a co dopiero mówić o rozpoczęciu akcji odwetowej. Jakub Błaszczykowski strzelał z prawej strony i z lewej, strzał Roberta Lewandowskiego po rzucie rożnym wybił z linii Kolarov, a inny zablokowali w ostatniej chwili obrońcy.