Polskę i Hiszpanię dzieli kilkadziesiąt miejsc w rankingu FIFA. Oni mają Barcelonę i Real, a my Real i nawet Carrefour. Oni jadą na mistrzostwa świata z nadzieją na zwycięstwo, a my nigdzie nie jedziemy. Czekamy na Euro.
Kadra Polski przebywa od piątku na zgrupowaniu w czterogwiazdkowym hotelu Real Club de Golf Campoamor na Costa Blanca, między Alicante a Kartageną. Brzydko to tam nie jest. Obok dwa boiska, z których pierwsze przypomina stadion w Bradze, bo żeby powstało, trzeba było najpierw skuć kawał wysokiej skały.
Trawa – marzenie, nawet warszawska Polonia takiej nie ma. Tam piłkarze trenują, korzystają z basenu, a w czasie wolnym jadą do położonego nad Morzem Śródziemnym San Pedro. Mogą sobie popatrzeć na spacerujących między palmami lub okładających się jakimś śmierdzącym, podobno leczniczym, błotem emerytów z Niemiec, Skandynawii i Rosji, dla których sprowadza się prasę z ich krajów, z "Komsomolską Prawdą" włącznie.
Generalnie jest przyjemnie, ciepło (w poniedziałek ok. godz. 14 było ponad 30 stopni, we wtorek o 22, czyli w godzinie rozpoczęcia meczu, ma być ok. 25 stopni), nic tylko pracować, wygrywać mecze i wracać w takie miejsca.
Franciszek Smuda twierdzi, że wielu z tej kadry wróci. – U mnie nie ma obijania. Jak ktoś jest kontuzjowany, to też musi przyjechać, żebym zobaczył i porozmawiał. Obraniak tak zrobił. Widać, że każdemu zależy na grze, i to jest dla mnie najważniejsze. Ale to nie jest kadra na Euro. Mam jeszcze wielu zawodników do sprawdzenia.