[i]Korespondencja z Krakowa[/i]
Polscy piłkarze strzelali na bramkę przeciwnika 15 razy, po przerwie niemal nie schodzili z połowy Australijczyków. Nie wystarczyło. Ale atmosferę wokół drużyny budowanej na mistrzostwa Europy zawodnikom Franciszka Smudy udało się trochę poprawić. Choć trudno zapomnieć, że ostatnio wygrali z Bułgarią w marcu, a potem w kolejnych sześciu meczach trzy razy zremisowali i trzy razy przegrali.
Wczoraj na porażkę jednak nie zasłużyli. – Z Ukrainą mieliśmy dobre momenty, przeciwko Australii po kilku kosztownych błędach na początku, wychodziło nam niemal wszystko. Brakowało tylko wykończenia akcji – mówił trochę zrezygnowany Jakub Błaszczykowski, który, gdyby jego partnerzy byli skuteczniejsi, mógł w Krakowie asystować przy kilku golach.
Smuda nie ustawia drużyny, patrząc jakich ma zawodników, szuka piłkarzy pod konkretne ustawienie. W porównaniu z poprzednim meczem od pierwszej minuty posłał w bój Roberta Lewandowskiego, w bramce dał szansę Przemysławowi Tytoniowi, kontuzjowanego Tomasza Bandrowskiego zastąpił Dariusz Pietrasiak. Polacy Smudowego systemu ciągle się uczą, rozmach gry na skrzydłach może imponować, wbieganie z boku w pole karne – dawać nadzieję, ale fatalne wykończenie akcji wciąż gasi ten optymizm.
Polacy zanim wzięli się do pracy, musieli już odrabiać straty. Luke Wilkshire minął Sebastiana Boenischa, podał piłkę do Bretta Holmana, a z interwencją nie zdążył Michał Żewłakow i było 0:1. Boenisch i Łukasz Piszczek bardziej błyszczeli, atakując bramkę Australijczyków niż broniąc dostępu do własnej. Boensich w 18. minucie asystował przy bramce Roberta Lewandowskiego.