W Montrealu wróciły stare zmory, znowu jesteśmy na huśtawce. Wspólny dla ostatnich ośmiu meczów jest tylko brak zwycięstwa, drużynę chwalono już po porażkach i ganiono po remisach. Ten wywalczony z bardzo słabym Ekwadorem jest zawstydzający. Pomimo to w wywiadzie dla TVP trener powiedział, że podobały mu się oba mecze rozegrane podczas amerykańskiej wyprawy.
Po trzech dniach od spotkania z USA, gdzie Polacy walczyli z silniejszym rywalem, grać z Ekwadorem wybiegła drużyna nie tylko bez Jakuba Błaszczykowskiego i Adama Matuszczyka, ale przede wszystkim bez wiary, chęci i determinacji. Żadna formacja nie miała lidera, nikt nie miał odwagi, by pokierować grą.
Smuda dał szansę debiutu Hubertowi Wołąkiewiczowi w linii pomocy. Trener ma problem z obrońcami, Wołąkiewicz był alternatywą na lewą stronę. W pomocy był bezradny, niestety, dostosowali się do niego zazwyczaj aktywni Rafał Murawski i Adrian Mierzejewski. Gorzej niż przeciwko USA grał Ludovic Obraniak, który przed meczem zaimponował odśpiewaniem hymnu pełną piersią.
Kiedy Smuda mówił o problemach z obroną, kibice myśleli, że chodzi o jej lewą stronę, gdzie nie mógł zagrać Sebastian Boenisch. Okazało się, że reprezentacja obrony nie ma w ogóle. Przeciwko Ekwadorowi na środku wystąpiła para Michał Żewłakow – Kamil Glik i rywale, którzy wyglądali jakby biegali na zaciągniętym ręcznym hamulcu, potrafili w odpowiednim momencie przyspieszyć i znaleźć między Polakami kilkumetrową dziurę.
Zaczął i skończył Christian Benitez, który w pierwszej połowie wykorzystał brak asekuracji po wybiciu Glika i strzelił na 1: 0, a w drugiej najpierw po błędzie stoperów doprowadził do wyrównania na 2:2, a później nie wykorzystał niemalże identycznej sytuacji.