[i]Korespondencja z Poznania[/i]
Kiedy piłkarz Manchesteru James Milner zobaczył pachnący nowością stadion w Poznaniu, wyraził swój zachwyt, ale też żal, że w trakcie meczu będzie tu cicho. Lech w starciu z jego drużyną miał nie dać swoim kibicom okazji do radości. Dał dużo.
Mecz z zespołem, który w rubryce „budżet” wpisuje słowo „nieograniczony”, przez wielu kibiców Lecha traktowany był jako przetarcie przed ligowym spotkaniem z Ruchem Chorzów. W zwycięstwo trudno było uwierzyć, zwłaszcza że dzień wcześniej zwolniony został Jacek Zieliński, a jego następca Jose Mari Bakero jeszcze nie mógł poznać swoich zawodników.
Długo nie zanosiło się, by ten wieczór miał być dla Lecha wyjątkowy. Roberto Mancini zostawił na ławce rezerwowych kilku piłkarzy podstawowego składu, a Carlos Tevez czy Kolo Toure w ogóle do Polski nie przylecieli. Emmanuel Adebayor, Milner czy Shaun Wright-Phillips często znajdowali dla siebie autostradę wprost na pole karne gospodarzy. Na szczęście jedynego gola zdobyli dopiero na początku drugiej połowy, gdy Adebayor po raz czwarty w dwumeczu pokonał Jasmina Buricia – tym razem dobijając swój strzał po rzucie rożnym.
To był gol na 1:1. Lech prowadził już przed przerwą po uderzeniu Dimitrije Injaca. Jego strzał był tylko trochę brzydszy od tego z ligowego meczu z Wisłą Kraków – też z daleka, też silny, tyle że po ziemi. Reporter „Guardiana” napisał, że City w tym momencie został odarty ze złudzeń.