Barcelona rozbiła Real 5:0

Po jednej stronie była magia, po drugiej tylko wściekła bezradność. Real Madryt rzucony na kolana

Aktualizacja: 30.11.2010 08:58 Publikacja: 29.11.2010 22:22

Barcelona rozbiła Real 5:0

Foto: AFP

Chciałoby się, żeby ten mecz się kojarzył z bramkami, twórczym transem Barcelony, „la manitą”: wyciągniętą dłonią i pokazanymi na palcach rozmiarami zwycięstwa. Ale mocniej zapadną w pamięć sceny walk i kłótni.

Zwłaszcza tych z ostatnich minut, między przyjaciółmi, którzy pół roku temu szli razem po mistrzostwo świata: Sergio Ramos bijący w twarz Carlesa Puyola i odpychający Xaviego, Iker Casillas wygrażający Gerardowi Pique.

Dwa razy tego wieczoru, tuż przed przerwą i tuż przed końcem, biły się właściwie całe drużyny. Niezwykłe, że tylko Sergio Ramos wyleciał z boiska, bo czerwonych kartek mogło być kilka. A Jose Mourinho? Siedział na ławce potulny, upokorzony, patrzący wszędzie i nigdzie. – Barcelona była fantastyczna, my fatalni. Trzeba pracować ciężej – mówił po meczu.

Barcelona zabrała Realowi prowadzenie w lidze, zabrała miano niepokonanego we wszelkich rozgrywkach tego sezonu, rozwiała jego złudzenia, że między wielkimi ligi hiszpańskiej zapanowała znowu równowaga sił.

Ale Mourinho stracił na Camp Nou dużo więcej. On już w Realu spokoju nie zazna, a na pewno nie w tym sezonie. Choćby wygrał Ligę Mistrzów, a nawet rewanż z Barceloną, co zresztą nie byłoby takie zaskakujące, znając moc tego trenera w meczach u siebie. Bezsilności na Camp Nou i tak nikt mu nie zapomni. Można ją pomścić tylko wygrywając tam w następnym sezonie. A i to może być za mało na taki wstyd.

Uważasz się za najlepszego trenera na świecie, a Barcelona strzela ci dwie bramki nim minie 20 minut? Masz obudzić drużynę w szatni w przerwie, a po kwadransie drugiej połowy jest już 4:0? To nawet Juande Ramos przegrał niżej w tym pamiętnym 2:6, nie wspominając o Manuelu Pellegrinim, a przecież obu pogoniono z Madrytu.

Od początku do końca meczu znikąd nie było dla Realu nadziei. Najlepsza dotychczas obrona ligi hiszpańskiej co chwila pogrążała się w chaosie.

W drugiej połowie Real nie zrobił żadnej akcji godnej tego klubu, a w całym meczu może dwie. Nie umiał ani przeszkadzać, ani atakować, nawet w prowokacjach Barcelona była lepsza.

Zwłaszcza wtedy, gdy pod koniec pierwszej połowy Pep Guardiola nie chciał oddać piłki Cristiano Ronaldo. A Portugalczyk, bliski płaczu z bezradności, najbardziej żałosna postać wieczoru, odepchnął trenera i już po chwili kilkunastu piłkarzy skakało sobie do oczu. To wszystko działo się w meczu, dla którego Mourinho sprowadzono do Madrytu.

Od kiedy Pep Guardiola zaczął budować w Barcelonie drużynę wszech czasów (dziś to już można ogłosić bez żadnego ryzyka), Real wydał na transfery ponad 300 mln euro, kupił najlepszego trenera. Wszystko, by rywala zatrzymać. I tak uzbrojony po zęby stracił pięć goli nie strzelając żadnego.

Czary Mourinho nie działały, biała magia wygrała z czarną. Barcelona odpowiadała spokojem, gdy trener Realu prowokował ją tydzień w tydzień. Zemstę podała mu wczoraj na zimno.

Rozbiła Real nie robiąc nic, do czego byśmy jeszcze nie byli przyzwyczajeni. To być może najbardziej bolesne dla Mourinho: artyści pozostali artystami, a jego wojsko rozbiegło się ze strachem. Stało się ociężałe i niezgrabne, a Barcelona pilnowała, by nie odzyskało równowagi.

Liczenie kolejnych sytuacji do zdobycia goli nie miało sensu, to była absolutna dominacja. Przy pierwszym golu Andres Iniesta podał idealnie między obrońców do zaczynającego sprint Xaviego, piłkę podbił Marcelo, ale spadła na piętę Xaviego i odbiła się przed nim, wystarczył delikatny lob obok Casillasa. Drugi gol padł po wirze podań, z Xavim jako centrum grawitacji, i po serii błędów obrońców Realu i Casillasa, którzy nie potrafili zatrzymać podania Davida Villi do wbijającego piłkę do pustej bramki Pedro. Przy trzecim i czwartym asystował Messi, strzelał Villa (jednego gola zdobył po minimalnym spalonym), a do piątego wystarczyli już rezerwowi. Podawał Bojan, uderzał Jeffren, piłkę zostawił mu Iniesta.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć – nokaut. Real, jak napisało „Mundo Deportivo”, nie nadążał za tą melodią. Mimo, że jej się powinien przez ostatnie dwa lata nauczyć na pamięć.

Chciałoby się, żeby ten mecz się kojarzył z bramkami, twórczym transem Barcelony, „la manitą”: wyciągniętą dłonią i pokazanymi na palcach rozmiarami zwycięstwa. Ale mocniej zapadną w pamięć sceny walk i kłótni.

Zwłaszcza tych z ostatnich minut, między przyjaciółmi, którzy pół roku temu szli razem po mistrzostwo świata: Sergio Ramos bijący w twarz Carlesa Puyola i odpychający Xaviego, Iker Casillas wygrażający Gerardowi Pique.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Piłka nożna
Legia Warszawa zaczęła zakupy. Pierwszym transferem Wahan Biczachczjan
Piłka nożna
Z Neapolu do Paryża. Chwicza Kwaracchelia bohaterem największego zimowego transferu
Piłka nożna
Juergen Klopp, "Doktor Futbol"
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: PZPN gra bez piłki. Czy Cezary Kulesza przez stadion przegra wybory?
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Piłka nożna
Puchar Króla. Łatwy awans Barcelony, Robert Lewandowski odpoczywał
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego