Mecz był antyreklamą piłki nożnej, Lech popełnił wszystkie możliwe błędy, a mimo to był bliski awansu, ponieważ Portugalczycy, chociaż strzelili dwa gole, nie grali dużo lepiej.
Lech miał bronić jednobramkowej przewagi z Poznania. Piłkarze wiedzieli, że Sporting jest najgroźniejszy w pierwszym kwadransie. Było jasne, że na swoim stadionie tym bardziej zaatakuje od pierwszej minuty.
Gdyby Lech przetrzymał te ataki, może nawiązałby walkę i osiągnął cel. Ale trener Jose Mari Bakero, mając dziewięć meczów kontrolnych na poznanie swoich piłkarzy i zorientowanie się w ich możliwościach, niczego nie zrozumiał. Organizującego grę Semira Stilicia postawił do ataku, najgroźniejszego strzelca Artjomsa Rudnevsa cofnął do pomocy. Na prawej obronie zagrał debiutant Hubert Wołąkiewicz, a w pomocy Dimitrije Injac po kontuzji.
Nim wszyscy razem zorientowali się, gdzie kto jest i co ma robić, już stracili pierwszego gola. Po strzale Limy piłka przeleciała po nodze Bartosza Bosackiego, Krzysztof Kotorowski odbił ją przed siebie i Alan nie miał problemów z trafieniem do siatki. Pół godziny później, po kiksie Bosackiego, piłkę przejął Helder Barbosa, podał do Limy i gospodarze prowadzili 2: 0.
W ciągu pierwszych 45 minut Lech grał beznadziejnie. Jego piłkarze byli wolniejsi, przegrywali większość pojedynków.