Korespondencja z Pireusu
Kiedy Michał Żewłakow schodził z boiska w 62. minucie, żegnał się z nim każdy piłkarz reprezentacji Polski. Najdłużej Jakub Błaszczykowski, który przejął od niego opaskę kapitana.
Żewłakow na wzruszonego wyglądał już podczas grania hymnu. To był jego 102., ostatni występ w reprezentacji Polski. Jest rekordzistą. Przed meczem dostał kwiaty i pamiątkową paterę od prezesa PZPN Grzegorza Laty. Za trzy mistrzostwa i dwa Puchary Grecji złoty but wręczył mu prezydent Olympiakosu Vangelis Marinakis.
Dopóki nogi poniosą
Trudno tylko uwierzyć w szczerość uścisków piłkarza z Franciszkiem Smudą, choć trener podczas meczu zachował się z klasą. Żewłakow umówił się z nim na pół godziny gry, ale później poprosił o grę „dopóki nogi poniosą". Niosły drugie tyle.
Reprezentacja Polski na prawie pustym stadionie (w tym samym czasie telewizja transmitowała mecze Olympiakosu i Panathinaikosu w koszykarskiej Eurolidze) walczyła z Grecją o coś więcej niż zwycięstwo. Za sobą ma tydzień pełen burz, atmosfera znowu jest gęsta. Po raz pierwszy za kadencji Smudy, gdy spiker wyczytał jego nazwisko, polscy kibice zaczęli gwizdać. Porażka mogła zatrząść drużyną w posadach, mogły poprzewracać się posągi. Piłkarze nie zapowiedzieli pozwu przeciwko „Faktowi" (decyzję na kwietniowym posiedzeniu zarządu PZPN ma podjąć Grzegorz Lato), zapowiedzieli walkę o swoje dobre imię na boisku.