Ekstraklasa po przerwie na reprezentację wróciła w dobrym stylu. Lech, marząc o mistrzostwie, chciał wygrywać wszystko do końca, Śląsk skromnie szeptał o remisie. W Poznaniu na nowej nawierzchni piłkarze grali tak szybko, że pod koniec większość miała problemy ze skurczami. Przewagę – blisko 65 procent czasu posiadania piłki – miał Lech, ale to Śląsk był bliżej zwycięstwa.
Jose Mari Bakero doceniał rywala i to, że Lenczyk bez żadnych wzmocnień z drużyny, która nie potrafiła wygrać, zrobił maszynę, której nie da się pokonać. W Lechu zabrakło kilku ważnych graczy. Kontuzjowany z meczu reprezentacji Łotwy wrócił Artjoms Rudnevs, nie mógł wystąpić także Manuel Arboleda. Lenczyk narzekał na brak napastników, bo urazy leczą Ljubisa Vukelja i Cristian Diaz.
Goście wyszli na prowadzenie po strzale Sebastiana Mili z rzutu karnego. Strzał był piękny i precyzyjny, ale karny przyznany został przez Huberta Siejewicza pochopnie. Hubert Wołąkiewicz faulował Łukasza Gikiewicza przed linią 16 metrów. Lenczyk, zdając sobie sprawę, że jego drużyny nie stać jeszcze, by rozdawać karty w wyjazdowym spotkaniu z mistrzem Polski, nakazał obronę i liczył na kontrataki.
W 32. minucie Siergiej Kriwiec wyrównał, a po chwili serbski talent Vojo Ubiparip – pseudonim Ibuprom – strzelił pierwszą bramkę w lidze i Lech do przerwy prowadził. Gole były piękne, jednak mistrzom Polski zbyt często zdarzały się przestoje w grze. Śląsk to wykorzystał – Dariusz Sztylka wyrównał po rzucie rożnym i strzale zza pola karnego. W końcówce meczu szczęścia zabrakło Łukaszowi Madejowi i Waldemarowi Sobocie, gdy piłka po ich strzałach trafiała w słupek.