O 20.45 na Old Trafford zaczyna się być może ostatni emocjonujący mecz w tych ćwierćfinałach. Manchester jest bliżej awansu, wygrał tydzień temu z Chelsea w Londynie. Ale tylko 1:0, to żadna przewaga w porównaniu z tym, co stało się w innych parach. Barcelona dziś w Doniecku, a Real jutro w Londynie grają z zapasem czterech bramek. Inter musi wygrać 4:0 albo wyżej w Gelsenkirchen.
Akurat Interu, po tym jak podniósł się z łopatek w rewanżu poprzedniej rundy – wszyscy w Bayernie do dziś mają ciemno przed oczami – skreślać nie wolno. Ale to Old Trafford pozostaje najgorętszą ziemią 1/4 finału. Tu się rozstrzygnie, czy Chelsea zostanie coś na pociechę w tym fatalnym sezonie i czy Roman Abramowicz będzie dalej szukał szczęścia z Carlo Ancelottim, czy zatrudni kolejną trenerską gwiazdę, by mu dała Puchar Mistrzów.
Sprawdźcie paragon
Rok temu Chelsea nie doszła nawet do ćwierćfinału, odpadła rundę wcześniej z Interem. Ale jej łatwiej to wybaczono, bo zachwycała gdzie indziej. Szła po mistrzostwo, strzelając w meczach Premiership po kilka bramek, zdobyła Puchar Anglii. Ancelotti dowodził stadem rozpędzonych słoni, które ruszało na komendę i zaganiało rywala, gdzie chciało.
Dziś te słonie nie są w stanie uzgodnić, kto rządzi w stadzie, nie wszystkie mają ochotę biegać z innymi, większość straciła pewność siebie.
Kończy się to tak, jak w meczu sprzed tygodnia, skądinąd pięknym: siła ciągle jest, tylko efektów brak. Didier Drogba robi slalomy między rywalami, strzela przewrotką, energia go rozsadza, ale z partnerem w ataku Fernando Torresem podają sobie piłkę ledwie pięć razy. Frank Lampard się męczy, a jak już ma stuprocentową sytuację, to strzela w stojącego na linii bramkowej Patrice'a Evrę. A Torres, zastraszany przy każdej okazji przez Nemanję Vidicia i Rio Ferdinanda, liczy kolejne minuty bez gola dla Chelsea.