Dobrze, że znowu grają, bo od przeżuwania ważnych i nieważnych wątków sobotniego starcia już mdliło. Najbardziej od rozważań, czy to wypada, by zbudowany za pół miliarda euro Real grał tylko z kontry, cztery razy rzadziej dotykając piłki niż Barca. Cytując Alfredo di Stefano: czy wypada, by rywal był lwem, a Real tylko myszą.
Może i nie wypada, problem w tym, że lepszego sposobu na Barcelonę nie ma. Pokazał to Inter, pokazał Rubin Kazań. I dziś doktor Jose Mourinho też raczej innej recepty nie wypisze, nawet jeśli przeczytał w madryckich gazetach, że lekarstwo na seryjne porażki z Barceloną dało się przełknąć z trudem, bo miało smak rycyny.
Dziś grają na neutralnym terenie. Finał w Walencji remisem skończyć się nie może, więc tematów do dyskusji przed następnymi dwoma meczami, w półfinale Ligi Mistrzów, będzie pod dostatkiem. A dziś UEFA ogłosi też karę dla Andresa Iniesty za to, że – zdaniem obserwatora meczu – wymusił żółtą kartkę w pierwszym ćwierćfinale z Szachtarem, by mieć czyste konto przed meczami z Realem.
Pep Guardiola wygrał z Barceloną wszystkie sześć finałów, do których ją doprowadził jako trener. Zgodnie z daną przez niego wcześniej obietnicą w bramce zagra nie Victor Valdes, tylko rezerwowy Pinto, wystawiany w każdym meczu pucharowym. Carles Puyol zdążył się wyleczyć, ale nie wiadomo, czy Guardiola nie będzie wolał wystawić go dopiero w Lidze Mistrzów.