Jose Mourinho rozpoczął kolejną grę. Po raz pierwszy od kilku miesięcy o rywalach nie powiedział „oni", ale nazwał zło po imieniu: Barcelona. A o Guardioli mówił Pep, co mu się zdarza jeszcze rzadziej niż porażki na własnym stadionie. Był wyluzowany, uśmiechnięty, „El Pais" napisał, że zwycięstwo w Pucharze Króla zabrało trenerowi Realu trochę jadu.
Kiedy Mourinho widzi, że swoim zachowaniem może tylko zmobilizować przeciwnika, natychmiast robi się malutki. Wczoraj wspominał o 0:5 z rundy jesiennej bardzo chętnie. Mówił, że jest tym samym trenerem, który tak boleśnie przegrał na Camp Nou. – Nic się nie zmieniło, motywuję swoich piłkarzy takimi samymi słowami. Nie mam żadnego magicznego eliksiru, który gwarantuje, że pokonamy Barcelonę – mówił.
Mourinho cytował nawet Alberta Einsteina, i jego zdanie o tym, że wola jest silniejsza nawet od energii atomowej. Z filozofa w cynika Mourinho zamienił się raz. Zapytany o niemieckiego sędziego Wolfganga Starka, zadrwił z Guardioli.
Trener Barcelony stwierdził wcześniej, że Mourinho byłby szczęśliwy tylko wtedy, gdyby arbitrem meczu był Portugalczyk. – Guardiola stworzył nowy gatunek trenera. Jedni nic nie mówią o pracy sędziów, inni ich krytykują, a Pep narzeka na arbitra, jeszcze zanim zacznie się mecz – mówił trener Realu.
– Pracowaliśmy kiedyś razem, ale dziś Jose woli innych przyjaciół – mówi Guardiola