Działacze zlekceważyli ultimatum FIFA i UEFA i nie dokonali zmian w statucie federacji piłkarskiej Bośni i Hercegowiny. Nadal rotacyjnie rządzi triumwirat: Bośniak, Chorwat i Serb, który zmienia się na czele związku co 18 miesięcy. Dla FIFA i UEFA takie zachowanie jest niedopuszczalne. Jak się do tego węzła gordyjskiego zabrać, skoro Sepp Blatter i Michel Platini problemów zahaczających o politykę wolą nie dotykać, bronią w dodatku ustanowionych sztywnych zasad, które nie zawsze przystają do rzeczywistości? FIFA i UEFA wiedzą, że jeśli pozwolą raz na odstępstwo, to natychmiast zgłosi się wielu takich, którzy precedens będą przypominać, a sami w przeszłości walkę z Blatterem przegrali.
Dwie strony mostu
Bośniacy byli nawet skłonni do ustępstw, ale wobec niezdecydowania Chorwatów i oporu Serbów, którzy obawiali się utraty wpływu na federację, zmiany nie przeszły. – Bośnia i Hercegowina jest państwem, które nie funkcjonuje. Instytucji wspólnych poza tymi działającymi na forum międzynarodowym właściwie nie ma. Dopiero stosunkowo niedawno, po kilku latach od porozumień z Dayton, udało się połączyć policję. Do tamtego momentu przekazywanie ścigania przestępców zależało od dobrej woli funkcjonariuszy na poszczególnych posterunkach – mówi dr Maciej Falski z Instytutu Slawistyki UW, znawca Bośni. Podziały są też w piłce nożnej. Do niedawna Bośniacy, Chorwaci i Serbowie grali osobno, w swoich ligach. Wspólne rozgrywki powstały dopiero w 2002 roku. Z tamtego okresu wywodzi się też triumwirat w federacji. Można powiedzieć, że każde boisko w Bośni i Hercegowinie ma przynależność narodową. W Mostarze, mieście mocno doświadczonym w czasie wojny, istnieją dwa kluby piłkarskie (oprócz dwóch uniwersytetów, też etnicznych): bośniacki (Veleż) i chorwacki (Zrinjski, w herbie ma nawet biało-czerwoną szachownicę). W obu zespołach grają tylko ci, którzy mieli szczęście urodzić się po właściwej stronie mostu. Kibice tłuką się zawsze, ilekroć Veleż i Zrinjski wychodzą na boisko, a czasami nawet wtedy, gdy nie grają. Podczas Euro 2008 spotkały się Chorwacja i Turcja, mecz toczył się w Wiedniu, ale najgoręcej było w Mostarze. Ledwie sędzia gwizdnął po raz pierwszy, ktoś z chorwackiej strony zaatakował policjantów. Z drugiej strony w tym samym kierunku nacierali Muzułmanie. Płonęły śmietniki, latały kamienie, policja rozpylała gaz, do akcji wkroczyły pojazdy opancerzone. Pół Mostaru tańczyło z radości, bo bracia Muzułmanie ograli Chorwatów 3:1, a druga połowa zaciskała pięści i zgrzytała zębami. Aż dziwne, że w takich warunkach reprezentacja gra dobrze – o awans do mundialu w RPA walczyła do ostatnich chwil, przegrywając baraże z Portugalią. Ta reprezentacja to przypadek szczególny, jak wszystko w tym kraju. Duża część mieszkańców w ogóle jej nie kibicuje, bo woli dopingować Serbów czy Chorwatów. Niby to drużyna narodowa, choć tak naprawdę nie do końca wiadomo, którego narodu. W kadrze grają przeważnie bośniaccy Muzułmanie i Chorwaci. Serbowie się od niej odżegnują.
Nie widzieli wojny
Najłatwiej do występów namówić tych, którzy się urodzili i mieszkają za granicą, takich jak Vedad Ibisević, Zvjezdan Misimović czy Miralem Pjanić. Wojny na własne oczy nie widzieli, a teraz nie mają głowy do polityki, bo grają na Zachodzie. Reszta kadrowiczów też występuje w zagranicznych klubach i może to ich łączy najbardziej. Nie muszą się na co dzień określać po żadnej ze stron, nie oglądają bijących się kibiców, a podczas krótkich zgrupowań bardziej obchodzi ich najbliższy mecz niż historia i polityka. Także trzech ostatnich selekcjonerów było z Bośnią związanych tylko sentymentalnie, bo od dawna w tym kotle nie mieszkali. Teraz drużynę prowadzi Safet Susić, gwiazda ligi francuskiej lat 80. Kiedy jego rodacy walczyli na frontach wojny domowej, on trenował francuskie i tureckie zespoły. Radzi sobie nieźle w eliminacjach do turnieju w Polsce i na Ukrainie. Bośnia pod jego wodzą jest czwarta, ale jeśli wygra 3 czerwca z Rumunią, może być nawet druga. Pod warunkiem że w ogóle do tego meczu dojdzie. FIFA powołała sześcioosobową komisję, która ma rozwiązać problem. Na ochocze współdziałanie pokłóconych nikt nie liczy, co najwyżej na ich bierność.