Białostoczanie powinni zostać na kazachstańskich stepach i długo nie pokazywać się w swoim mieście. Wyeliminowała ich słaba drużyna, grająca w rezerwowym składzie. Jagiellonii prezentującej się tak beznadziejnie jeszcze nie widzieliśmy.
A zaczęło się obiecująco - od strzału w poprzeczkę po rzucie rożnym już w 2. minucie. Jagiellonia dominowała i można było spokojnie patrzeć na zegar. Po zwycięstwie w Białymstoku 1:0 czas pracował dla nas. Jedyny pomysł Kazachów polegał na wkopywaniu piłki ze swojej połowy na pole karne Grzegorza Sandomierskiego, co nie powinno przynieść im żadnej korzyści. Ale obrońcy Jagiellonii byli chyba oszołomieni wielogodzinną podróżą, i zmianą czasu, bo zachowywali się jak ludzie, którzy nie widzą przeciwników i siebie nawzajem.
W efekcie tego braku zrozumienia Jagiellonia straciła dwie bramki. Najpierw (37 min) przy rzucie rożnym nikt nie upilnował Mamoutou Coulibaly'ego, który wepchnął piłkę do siatki. Sześć minut później obrońcy nie zablokowali strzału Gleba Malcewa z ponad 20 metrów i nie obronił go, a powinien – Sandomierski.
Po przerwie trener Michał Probierz wprowadził na boisko lekko kontuzjowanego w pierwszym meczu Tomasza Frankowskiego. Zrobił mu krzywdę tą decyzją. Frankowski jest graczem zbyt zasłużonym, by brać udział w parodii, jaką odstawili jego koledzy. Nawet przy słabej grze Jagiellonia powinna strzelić choćby jedną bramkę, która dałaby awans. Miała dwie idealne okazje. Obydwie zmarnował Dawid Plizga.
Jagiellonia pierwszy krok ku klęsce zrobiła już w Białymstoku. Gdyby wykorzystała choć część okazji, jej zwycięstwo byłoby wyższe niż 1:0 i miałaby większy komfort w rewanżu. Wczoraj dała plamę, o której trudno będzie zapomnieć. Tak jak o porażkach Wisły Kraków z Levadią Tallin i Karabachem.