Kostaryka, kraj którego armią jest reprezentacja piłkarska, bo wojska się wyrzekł, właśnie zawiesił strzelbę na ścianie. Mieli być Kostarykanie w tym turnieju zapchajdziurą. Gdy Japonia zrezygnowała po trzęsieniu ziemi, to doproszono ich. Przysłali drużynę jak na igrzyska: młodzieżowcy i tylko kilku bardziej doświadczonych piłkarzy. I teraz ta drużyna dzieci trafia na sam środek sceny. Ona w nocy z poniedziałku na wtorek polskiego czasu rozstrzygnie o tym, co będzie dalej z Argentyną. Wygrywając 2:0 z Boliwią – tą Boliwią, która o mało co Argentyny nie pokonała – wyprzedziła gospodarzy w tabeli grupy A. I jeśli z nimi w poniedziałek nie przegra, to pozostaną w najlepszym wypadku na trzecim miejscu. Co oznacza, że albo z grupy nie wyjdą, albo wyjdą po torturach, bo będą musieli czekać jeszcze dwa dni, obliczając co się musi zdarzyć w grupach B i C (awansują tylko dwie najlepsze drużyny trzecich miejsc). A z drugiej strony, gdyby w nocy wygrała nie Kostaryka, a Boliwia, Argentyna byłaby w jeszcze gorszej sytuacji. Tak przynajmniej ma ciągle los w swoich rękach.
Szybki Joel
Ale Kostaryka nabiera śmiałości. W meczu z Kolumbią jeszcze się nie odważyła strzelić na bramkę. A z Boliwią strzeliła dwie w jednym spotkaniu, co w tym turnieju jest tak rzadkie jak ciepłe dni. I Kostarykanie mogli wygrać dużo wyżej, a wszystko dzięki Joelowi Campbellowi. Szybki Joel ma 19 lat, jak niemal wszyscy w zespole gra jeszcze w kostarykańskiej lidze (z zagranicy są tylko Francisco Calvo z amerykańskiego college'u i Diego Madrigal z paragwajskiego Cerro Porteno), ale długo tam nie zostanie. Grał przeciw Boliwii trzeci reprezentacyjny mecz w życiu, a był nie do zatrzymania. To po akcji którą zaczął Campbell padł pierwszy gol, po dobitce Josue Martineza. To Campbell wypracował sytuację, po której Ronald Rivero zatrzymał piłkę ręką, wyleciał z boiska, ale Kostaryka nie wykorzystała rzutu karnego. Potem czerwoną kartkę dostał jeszcze Walter Flores, Campbell strzelił drugą bramkę i ziemia została ubita na spotkanie z Argentyną.
Wąs, który dzieli
To będzie szczególny wieczór dla Ricardo La Volpe, trenera zwanego Wąsem, o manierach inkwizytora. La Volpe to były argentyński bramkarz, rezerwowy mistrz świata z 1978, dziś jeden z najsławniejszych futbolowych magów na kontynencie. Trudny, nieprzejednany w swoich pomysłach, ale to właśnie m.in. do niego przyleciał po radę Pep Guardiola, gdy się wymyślał jako trener. La Volpe w ojczyźnie nigdy nie był ceniony tak jak np. w Meksyku, gdzie grał, trenował i gdzie mu na cztery lata – 2002-06 - oddano reprezentację. On też argentyńskiej rzeczywistości futbolowej specjalnie nie ceni. O dzisiejszej reprezentacji mówi, że nie jest drużyną, tylko zbiorem nazwisk, i jak ktoś nie zacznie wreszcie budować zespołu jak należy, to żadnych sukcesów nie będzie. W Kostaryce też nie zawsze ma łatwo, zwłaszcza gdy mówi, że miejscowej ligi nie będzie oglądał, bo jest słaba, i wybiera piłkarzy tak, jak to radzi Argentynie: nie po nazwiskach i zasługach, tylko żeby do siebie pasowali. A jak coś nie pasuje dziennikarzom, to im mówi, że jego to nie obchodzi. Ale kto by się teraz ośmielił dyskutować?
Dziś w nocy kolej na grupę C: najpierw na wielki mecz Urugwaj - Chile (0.15 TVP Sport), a po nim Peru gra z Meksykiem (2.45 TVP Sport).