Miłe Borussii początki, ale koniec przykry. Przegrała z Olympique 2:3 i nie będzie wiosną nawet w Lidze Europejskiej, choć w pierwszej połowie grała pięknie, również dzięki Polakom.
Prowadziła 2:0, pierwszego gola strzelił Jakub Błaszczykowski po asyście Roberta Lewandowskiego, wspierał ich w atakach Łukasz Piszczek. Rzadko wystawiany Błaszczykowski po golu skoczył w ramiona trenera Juergena Kloppa. Bramka na 2:0 padła z rzutu karnego, po tym jak biegnący do podania Lewandowskiego Sebastian Kehl został kopnięty w twarz przez Stephane Mbię.
Kehl pojechał do szpitala – na szczęście nie ma złamań – a Borussia bez kapitana przestała sobie radzić. Za dwa gole rywali można winić Piszczka. Przed przerwą dał się wyprzedzić Loicowi Remy'emu, pozwalając mu na zdobycie bramki głową, a pod koniec meczu nie zrobił nic, by zatrzymać Mathieu Valbuenę, gdy Francuz strzelał gola.
Dla usprawiedliwienia: cała Borussia robiła już wtedy niewiele, Błaszczykowski też na początku tej akcji zlekceważył rywala. I Valbuena zdobył bramkę na 3:2 dla Marsylii, decydującą o awansie, bo do tej chwili w 1/8 finału był Olympiakos Pireus, który wygrał z rezerwami Arsenalu 3:1.
W bramce Arsenalu stanął Łukasz Fabiański i znów dogoniły go nieszczęścia: w 25. minucie został zniesiony na noszach, uszkodził kolano w zderzeniu z własnym obrońcą. Nie było wiadomo od razu, czy kontuzja jest poważna. Fabiański zdążył puścić jednego gola (obrońcy zachowali się fatalnie, a Polak chyba niepotrzebnie wyszedł z bramki), jego zmiennik Vito Mannone dwa kolejne. I gdyby nawet Borussia wygrała z Olympique czterema bramkami, a tylko to dawało jej szanse awansu, to wysilałaby się na darmo, bo Arsenal musiał jeszcze nie przegrać w Pireusie.