Śląsk Wrocław wdrapał się na pierwsze miejsce po dziesiątej kolejce. Był nim jeszcze wczoraj – do piątej minuty doliczonego czasu gry w meczu z Widzewem Łódź. Prowadził 2:1 i czekał na zakończenie spotkania.
W doliczonym czasie Orest Lenczyk zdjął z boiska Sebastiana Milę po to, by zyskać kilkanaście sekund, ale po chwili złapał się za głowę. Przemysław Oziębała, który dwa tygodnie temu w trakcie ligowego meczu stracił na wadze pięć kilogramów, bo grał z grypą żołądkową, pokonał Rafała Gikiewicza i doprowadził do remisu 2:2.
Widzew wiosną miał bronić się przed spadkiem, bo zacisnął pasa i pozwolił odejść takim piłkarzom, jak Nika Dżalamidze, Sebastian Madera czy Adrian Budka, a gra rewelacyjnie. W poprzedniej kolejce pokonał Polonię w Warszawie, teraz utarł nosa liderom ekstraklasy.
– Ten mecz to lekcja dla piłkarzy i trenera Śląska, który chciał przechytrzyć rywali, zmieniając zawodnika dla zyskania czasu już po 90. minucie – mówił Lenczyk.
Śląsk w trzech meczach w tym roku pokazał, że do mistrzostwa nie dorósł, z dziewięciu możliwych punktów wywalczył tylko dwa. W spotkaniu na szczycie w poprzedniej kolejce przegrał bez walki z Legią aż 0:4. Piłkarze Lenczyka bardzo szybko roztrwonili cztery punkty przewagi, jakie mieli po rundzie jesiennej. Po wczorajszym remisie pozwolili wyprzedzić się Legii – na razie mają tylko gorszy bilans bramkowy, ale nie zanosi się na to, by dotrzymali kroku drużynie z Warszawy.