Kiedy po raz piąty pokonywał 20-letniego Bernda Leno, uniósł ręce do nieba i delikatnie się uśmiechnął. Leo Messi poczuł satysfakcję, na chwilę przestał być bogiem futbolu – zdradził go ludzki odruch. Po meczu do dziennikarzy wyszedł już jednak w dobrze znanej masce: – Pięć goli? Liczy się zwycięstwo drużyny – mówił, jak zawsze nudno.
„Marca" relację z Camp Nou zatytułowała: „Messi Guinessa". „As" zmieścił na pierwszej stronie tylko nazwisko argentyńskiego napastnika z kilkoma wykrzyknikami. O tym, że Leo upokorzył rywali, pisali wszyscy: przerzucał piłkę nad bramkarzem, jak na podwórku raz lewą, raz prawą nogą. Bawił się, wypoczęty, bo powrocie z meczu reprezentacji Pep Guardiola nie pozwolił mu grać w ostatnim meczu ligi hiszpańskiej.
Barcelona prowadziła do przerwy 2:0, a w drugiej połowie pokazała, jak głęboka przepaść dzieli największe drużyny Ligi Mistrzów nawet od silnych zespołów Bundesligi. W 13 minut gospodarze strzelili kolejne trzy gole: w całym meczu oprócz Messiego do bramki Bayeru dwa razy trafił też Cristian Tello – kolejny młody zdolny z Camp Nou.
Pięciu goli w jednym meczu Ligi Mistrzów nie strzelił wcześniej nikt inny, siedmiu zawodników, w tym Messi, trafiało po cztery razy. Napastnik Barcelony w obecnych rozgrywkach zdobył już 12 bramek, we wszystkich do tej pory – 49, tyle samo co Alfredo di Stefano. Do rekordzisty Raula brakuje mu jednak jeszcze sporo, bo 22 goli.
Pierwszy raz w historii swojej drużyny w gronie ćwierćfinalistów doczekał się Cypr. APOEL Nikozja, który miał być łatwy do pokonania przez Wisłę Kraków w eliminacjach, po rzutach karnych wyeliminował wczoraj Olympique Lyon.