Zrobił świetną reklamę sobie i polskiej piłce: i wtedy, gdy strzelał gola, i gdy o tym po meczu opowiadał przed kamerami, świetnym niemieckim. Wybrał na ten pokaz najważniejszy w tym sezonie wieczór w Bundeslidze, mecz, na który patrzyła cała Europa.
Robert Lewandowski rozpędzał się powoli, strzelił w pierwszej połowie w słupek, pod koniec meczu w poprzeczkę, nie mógł się doczekać podań od Shinjiego Kagawy, który uparł się, że zrobi wszystko sam. Ale nie zawiódł w tej jednej akcji, która prawdopodobnie zdecydowała, że mistrzostwo Niemiec pozostanie w Dortmundzie.
Była 77. minuta, Bayern atakował coraz zacieklej, a Borussii, choć lepszej od początku meczu, coraz mniej się udawało. I strzał Kevina Grosskreutza też wydawał się nieudanym pomysłem, bo bramkarz Manuel Neuer czekał tam, gdzie powinien. Ale piłki nie złapał, bo stojący tyłem do bramki Lewandowski trącił ją lekko piętą.
Przyznał potem, że spodziewał się spalonego, ale i tak spróbował. Na szczęście dla niego i dla Borussii został pod bramką Arjen Robben i spalonego nie było. Dzięki temu na cztery kolejki przed końcem sezonu lider z Dortmundu ma sześć punktów przewagi nad Bayernem. Już wczoraj gol Lewandowskiego zapewnił jej udział w następnej Lidze Mistrzów i miliony euro do klubowego budżetu: czwarta Borussia Moenchengladbach straciła punkty i już lidera dogonić nie może.
To był 20. gol Lewandowskiego w sezonie, który zmienił jego karierę. Rok temu zostawał mistrzem jako świetny rezerwowy. Teraz jest w Borussii kluczowym piłkarzem. Fakt, nie strzela goli z taką łatwością jak Mario Gomez, pewnie nie będzie królem strzelców. Ale to Gomez nie dotrwał wczoraj do końca meczu, a Polak zbierał gratulacje. Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek tym razem częściej musieli przeszkadzać rywalom, niż sami tworzyć, choć to Błaszczykowski miał pierwszą dobrą okazję w meczu i to po jego dośrodkowaniu Lewandowski trafił w pierwszej połowie w słupek. Piszczek, wymęczony przez Gomeza i Francka Ribery'ego, od czasu do czasu się mylił, ale błędy naprawiał.