– Trzeba się cieszyć, że przegraliśmy tylko 1:2 – przyznał przed kamerami Polsatu Sport Wojciech Szczęsny. Szczera wypowiedź polskiego bramkarza najlepiej oddaje to, co we wtorkowy wieczór wydarzyło się w Turynie. Wieczór, podczas którego – jak pisze dziennik „Algemeen Dagblad" – byliśmy świadkami największego w tym stuleciu meczu z udziałem holenderskiego klubu.
Tak bezradny Juventus był chyba ostatnio przed dwoma laty, gdy w finale Ligi Mistrzów w Cardiff został rozbity przez Real aż 4:1. Jednak o zaskoczeniu trudno było wtedy mówić. Królewscy bronili tytułu, mieli w składzie Cristiano Ronaldo, Europa leżała u ich stóp. Patrzyli na wszystkich z góry. W przeciwieństwie do Ajaxu, który na szczyt dopiero się wspina. Co prawda dwa lata temu był już w finale Ligi Europy (porażka z Manchesterem United), ale w kolejnym sezonie nie awansował nawet do fazy grupowej tych rozgrywek. To, co wyprawia w tym roku, wymyka się wszelkim prawom logiki i fizyki.
Nie potrzebują wakacji
W historii Ligi Mistrzów nie zdarzyło się wcześniej, by do półfinału dotarła drużyna, która musiała się przebijać przez trzy rundy eliminacyjne. Podróż Ajaxu zaczęła się już 25 lipca, gdy Juventus dopiero przygotowywał się do sezonu na tournée po USA. I choć trener Erik ten Hag wystawia praktycznie tę samą jedenastkę, jego piłkarze w Turynie nie wyglądali na ludzi potrzebujących wakacji.
– Nie myślimy o zmęczeniu, bo są to dla nas wielkie chwile. Gdzie jest nasz limit? To świetne pytanie. Już w poprzedniej rundzie udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie wygrać z każdym w Europie. I teraz zrobiliśmy to ponownie – opowiadał w rozmowie z Polsatem Sport Donny van de Beek.
Strzelec wyrównującego gola w meczu z Juventusem to jeden z tych zawodników, którzy właśnie przedstawili się szerokiej publiczności.