Jest to mecz trzeciej rundy eliminacji. Żeby zagrać w fazie grupowej Ligi Mistrzów, Śląsk musi pokonać najpierw Szwedów, a potem jeszcze jednego, zapewne mocniejszego przeciwnika. Jeśli wrocławianie będą grali tak jak do tej pory, to raczej swojego celu nie osiągną.
Śląsk rozpoczął eliminacje od zwycięstwa nad mistrzem Czarnogóry Buducnostią w Podgoricy 2:0. Nie grał dobrze, ale był skuteczny, więc wynik rozgrzeszył piłkarzy i trenera. W rewanżu mistrzowie Polski przegrali 0:1, z trudem utrzymali przewagę z pierwszego meczu i zagrali nadspodziewanie słabo. W międzynarodowym turnieju we Wrocławiu też przegrali obydwa mecze: z Benficą Lizbona i Athletic Bilbao.
To właśnie stanowi powód do obaw. Ośmiu zawodników ze Śląska odeszło, przyszło tylko trzech: dwaj obrońcy Rafał Grodzicki (Ruch), Marcin Kowalczyk (Lubin) i pomocnik Sylwester Patejuk (Podbeskidzie).
Jak na mistrza Polski nie są to wzmocnienia, a ledwie uzupełnienie braków. Trochę potrwa, nim się zgrają ze sobą. A mają pecha, bo ci, od których zależała do tej pory gra Śląska, są w formie dosłownie wakacyjnej. Sebastian Mila jeszcze się stara i przynajmniej jego podania są na ogół celne, ale już Przemysław Kaźmierczak zachowywał się w drugim meczu z Podgoricą, jakby sabotował grę.
Do kłopotów dochodzą dalekie od wzorcowych relacje między trenerem a większością zawodników. Orest Lenczyk jest szanowany nie tylko za swoją fachowość, ale i zasady moralne. Kiedy więc powiedział w rozmowie z prezydentem Wrocławia, że nie wszyscy zawodnicy spełniają jego oczekiwania, a słowa te dotarły do szatni, nagle powiało w niej chłodem. Śląsk zdobył mistrzostwo Polski, bo Legia je oddała.