W ostatnim w tym roku meczu ligowym Polonia Warszawa pokonała Pogoń Szczecin 2:0. Piłkarze wrócą na boiska 22 lutego.
Sędzia Hubert Siejewicz chyba chciał zlitować się nad piłkarzami Polonii, którzy w tym sezonie pięć razy nie potrafili strzelić gola z rzutu karnego. Po godzinie gry, gdy w polu karnym faulowany był Daniel Gołębiewski, arbiter z Białegostoku podyktował rzut wolny pośredni, którego na gola zamienił Władimir Dwaliszwili. Ten typ tak ma, że od strzału z jedenastu metrów mając przed sobą tylko bramkarza, woli strzelać szukając dziury w kilkuosobowym murze.
To był drugi gol dla Polonii. Prowadzenie objęła zaraz po przerwie, gdy po podaniu Pawła Wszołka i pod presją Dwaliszwilego i Gołębiewskiego, piłkę do własnej bramki skierował Maciej Dąbrowski. Gospodarze przeważali przez cały mecz, zasłużyli na zwycięstwo, tak jak zasłużyli na to, by zimować na podium.
Takiej postawy Polonii w tym sezonie nikt się nie spodziewał. Drużyna budowana na kolanie, pozbawiona pieniędzy Józefa Wojciechowskiego miała rozpaczliwie bronić się przed spadkiem. Piłkarze wzięli sprawy w swoje ręce, zaufali młodemu trenerowi Piotrowi Stokowcowi i chociaż nowy właściciel klubu Ireneusz Król zalega im już z kilkoma wypłatami, grali swoje. Pytanie – po co? Niekoniecznie na sławę klubu, raczej by dobrą grą wypromować się.
Jeśli w Polonii nie będzie zimowej „promocji" i piłkarze będą wreszcie mogli przygotować się normalnie do rundy, wiosną mogą włączyć się do walki o mistrzostwo. Klub z Konwiktorskiej traci do liderującej Legii raptem pięć punktów, a Stokowiec siłę swojej drużyny oparł na tym samym, co Jan Urban – młodości wspartej doświadczeniem. Zaczęła się wojna podjazdowa w gabinetach, piłkarze wyjeżdżają na urlopy, a prezesi zastanawiają się, jak przynajmniej utrzymać skład z jesieni.