W Warszawie można już kupić koszulki z nazwiskiem „Leśnodorski” na plecach. Prezes Legii Bogusław Leśnodorski zapewnia, że nie wyprodukował ich sam i wystarczy wejść na internetowe fora kibiców, żeby mu uwierzyć. Prezes jest inny. Nie pasuje ani do swoich poprzedników, ani do grupy szefów innych klubów ekstraklasy. Powie dziennikarzom, że chce, żeby Legia była „zajebista”, jeździ po swoim gabinecie na deskorolce, a jego drogie garnitury przykuwają uwagę dużo mniej niż naszyjniki i bransoletki. Leśnodorski przyszedł z innego świata. Wspomniane strony prowadzone przez kibiców Legii są pełne optymizmu. Drzwi z logo Ligi Mistrzów, pukająca ręka. – Kto tam? – słychać ze środka. – Legia – pada odpowiedź.
To na razie tylko marzenia, ale nikt nie dał w ostatnich latach tylu powodów do tego, by marzyć. Leśnodorski w przeciwieństwie do korpoludków, którzy wcześniej sterowali Legią, nie tylko mówi, ale i działa. Nie podobało mu się to, że Jakub Kosecki zarabia 5 tysięcy złotych, a Marko Suler – 50. Nie minęły dwa miesiące, Kosecki ma w ręku nowy, długoletni kontrakt, a Sulera nie ma już w klubie.
Legia przedłużyła umowy ze wszystkimi swoimi nadziejami: Danielem Łukasikiem, Dominikiem Furmanem i Arturem Jędrzejczykiem, a transferami zdenerwowała całą ekstraklasę. Z drugiego w tabeli Lecha wyjęła młodocianą gwiazdę, flagowy okręt poznańskiej szkółki Bartosza Bereszyńskiego. Z trzeciej w tabeli Polonii podkupiono gwiazdy ataku – Władimira Dwaliszwilego i Tomasza Brzyskiego, a z mistrzowskiego Śląska Wrocław Tomasza Jodłowca, który zresztą jesienią strzelił jedynego gola w meczu z Legią.
Leśnodorski przyznał, że prowadził rozmowy z Marcinem Wasilewskim, chciał mieć w zespole także Artura Boruca, ale ten nagle zaczął grać w Southampton. To nie jest taktyka na przeczekanie kryzysu, to przejście do ofensywy. Legia po rundzie jesiennej ma cztery punkty przewagi, mówi się, że jeśli nie zdobędzie mistrzostwa, powinna się rozwiązać. Historia futbolu zna różne, bolesne lekcje pokory, ale drużyna Jana Urbana zwyczajnie nie ma konkurencji.
Polonia w gruzach
Przed zimową przerwą zagrożeniem dla niej była Polonia, ale na Konwiktorskiej czekają teraz na ostatniego, który zgasi światło. Ireneusz Król jest przeciwieństwem Leśnodorskiego. Właściciel Polonii to mistrz niedotrzymanych obietnic, przejął klub bez pomysłu i nie znalazł go przez całą rundę jesienną.
Nie płacił piłkarzom, ale nie bał się buntów i groził: „Nie puszczę nigdzie Dwaliszwilego. Łukasz Teodorczyk będzie grał w Polonii do lata, nawet jeśli ktoś zaproponowałby mi 10 milionów euro”. Dwaliszwili jest w Legii, Teodorczyk jest w Lechu. Polonia straciła pięciu zawodników z podstawowego składu. Paweł Wszołek zapierał się w drzwiach nogami i rękami, bo nie chciał być sprzedany jak towar.