Sobotnie Gran Derbi na Santiago Bernabeu, ostatnie w tym sezonie i pewnie ostatnie z Jose Mourinho, potwierdziło to, co wiedzieliśmy o Barcelonie od dawna: próby zamęczania rywali setkami podań i wejścia z piłką do bramki nie przynoszą już efektów.
Może po tej porażce (1:2) Barcelona wreszcie zrozumie, że to sposób dobry na przeciwnika słabego, ale już nie na Milan czy Real Madryt. W pierwszej połowie utrzymywała się przy piłce przez 71 proc. czasu, w całym spotkaniu przez 67 proc., ale była to sztuka dla sztuki. Zawodnicy sami przyznają, że bez trenera Tito Vilanovy gra im się bardzo ciężko, gdy pojawiają się problemy, nie wiedzą, co robić.
Real tytułu już nie obroni (do Barcelony traci 13 pkt), wszystkie siły rzuca na Ligę Mistrzów. Jutro będzie walczył na Old Trafford z Manchesterem United o awans do ćwierćfinału (w pierwszym spotkaniu było 1:1). Dziesiąty Puchar Europy to cel numer jeden. W sobotę Mourinho zostawił na ławce Mesuta Oezila, Gonzalo Higuaina, Samiego Khedirę i Cristiano Ronaldo. Dwaj ostatni weszli na boisko w drugiej połowie: Khedira za Kakę, Ronaldo za Karima Benzemę. Francuz dał Realowi prowadzenie już w szóstej minucie, wykorzystując dośrodkowanie Alvaro Moraty i bierność obrońców Barcelony.
Leo Messi wyrównał niedługo później, dogonił rekord Alfredo di Stefano, który w Gran Derbi zdobył 18 goli. Ronaldo powinien rozstrzygnąć losy meczu, ale zrobił to w 82. minucie Sergio Ramos – wyskoczył najwyżej do dośrodkowania Luki Modricia z rzutu rożnego i pokonał Victora Valdesa.
Barcelona miała pretensje do sędziego, że w doliczonym czasie nie zareagował, gdy w polu karnym upadł Adriano. Dał natomiast czerwoną kartkę Valdesowi, który ruszył do niego po końcowym gwizdku i miał krzyczeć: „Powinieneś się wstydzić". Ta sytuacja podzieliła hiszpańską prasę: był kontakt, czy Adriano wykorzystał to, że Ramos wystawił nogę. To pierwsza ligowa porażka Barcelony na Santiago Bernabeu od 2008 roku.