Jeszcze jeden taki numer

Zwycięstwo reprezentacji Polski nad San Marino ma być początkiem dobrego. Kto nie wierzy, ten nie gra

Publikacja: 25.03.2013 03:16

Ale mówiąc poważnie, trudno się spodziewać, że wynik meczu z San Marino poprawi nastroje. Wymęczone 3:0 nie spowoduje, że krytyka po porażce z Ukrainą ucichnie, wygrana 10:0 nie spowoduje, że piłkarze odważą się mówić o odkupieniu win. Na szczęście rywal jest tak słaby, że nawet przybita reprezentacja Polski nie może myśleć o niczym innym, jak wysokim zwycięstwie.

– Mleko się rozlało, staramy się już nie roztrząsać tego, co się stało. Wolimy skupić się na wtorkowym meczu. Nie ma sensu dalej się biczować, bo wiemy, że zawaliliśmy – mówił wczoraj Artur Boruc.

Po piątkowym meczu w hotelu Hyatt zamknęły się drzwi. Piłkarze dostali zakaz wychodzenia do miasta, nie mogli też skorzystać z zaproszeń do programów telewizyjnych. Nikt nie protestował, po sobotnim otwartym treningu na stadionie Polonii nie było chętnych do rozmowy. Zajęcia oglądało kilkuset widzów. Obyło się bez większych złośliwości. Ktoś tylko krzyknął do Roberta Lewandowskiego: „jeszcze jeden taki numer i z wami nie gram", ale były też brawa po udanych zagraniach.

Nikt nie zna odpowiedzi na pytanie, co się stało w piątkowy wieczór na Stadionie Narodowym, ale nikt też nie szuka wymówek. Sami piłkarze przyznają, że nie zabrakło umiejętności, ale chęci gry, ambicji i waleczności.

– Balon pękł. Liczę, że teraz złapiemy rywala za gardło, sam będę wchodził wślizgiem w napastników jeśli będzie trzeba. Nie uważam, że nasza sytuacja w grupie jest beznadziejna, gramy dalej – mówi Boruc.

Sytuacja nie jest beznadziejna, ale trudna. Polska rozegrała dopiero cztery z dziesięciu meczów w eliminacjach, przegrała tylko jeden. Być może kluczowy, ale jeden. Żeby myśleć o awansie, nie musimy jeszcze rozglądać się na przeciwników i liczyć na to, że San Marino pokona Czarnogórę. Nie mamy już tylko marginesu na błędy. Trzeba wygrać dwa razy z San Marino, z Mołdawią i Czarnogórą na własnym stadionie, a wtedy w ostatnich spotkaniach eliminacji z Ukrainą i Anglią wcale nie będziemy już musieli zdobywać sześciu punktów. Patrząc na to, co w piątek pokazali nasi piłkarze, trudno uwierzyć, że teraz nastąpi seria zwycięstw, ale zwalnianie trenera Waldemara Fornalika i rozwiązywanie drużyny to populistyczne hasła. Nie trzeba rozpoczynać budowy drużyny na eliminacje Euro 2016, skoro ta przygotowywana na mundial nie zakończyła jeszcze swojej misji.

– Nadal mamy szansę na awans, i to całkiem sporą. Jednak musimy zacząć wygrywać i oby mecz z San Marino był zalążkiem tego, co będzie dobrego w tej kadrze. Naszemu zespołowi brakuje radości po udanym meczu. Wiadomo, że nic tak nie buduje jak dobre rezultaty. Oby tak było po wtorkowym spotkaniu, bo minął już czas dramatów. Nasz zespół cały czas się zmienia. Reprezentacja ma to do siebie, że na przygotowanie jest mało czasu, ale to nie może być naszym wytłumaczeniem – mówi Boruc.

W jutrzejszym spotkaniu nie zagra ten sam zespół, co przeciwko Ukrainie. Ktokolwiek zastąpi Sebastiana Boenischa, na pewno nie będzie grał gorzej, miejsce Daniela Łukasika zajmie Eugen Polanski, który nie mógł grać przeciwko Ukrainie i został powołany właśnie na spotkanie z San Marino. Nie wiadomo, czy trener da szanse na przełamanie się Lewandowskiemu, czy posadzi go na ławce rezerwowych.

– Z Ukrainą wyglądało, jak byśmy wyszli na boisko dopiero po 10 minutach meczu, ale mamy ciągle szanse na rehabilitację. Chcemy ją wykorzystać – mówi Polanski.

Nie brakuje głosów, że największym problemem polskiej reprezentacji jest teraz trener Waldemar Fornalik. Na Stadionie Narodowym ściany miały uszy, a obecnego selekcjonera nowa władza PZPN nazywa spadkiem po starej. Że za spokojny i bez charyzmy. Że mentalnie nie wyszedł z Ruchu Chorzów. I najważniejszy argument – że nie ma chemii między nim a zespołem, bo skoro piłkarzom zabrakło ambicji, to coś jest nie tak z motywacją. Fornalik pierwszy raz, po 9 miesiącach pracy, spotkał się z taką krytyką i musi oswoić się z nową sytuacją.

– Nie pierwszy raz zwalniamy trenera tak szybko. Specjalnie się nie dziwię – twierdzi Boruc. Marcin Wasilewski, na boisku jeden z najsłabszych, ale przynajmniej na tyle odważny, że chętnie rozmawia z dziennikarzami, dodaje: – Nasz żal jest tym większy, że byliśmy odpowiednio zmotywowani. Trener nie mógł zrobić nic więcej. Sami też zdawaliśmy sobie sprawę, o co gramy, i przed pierwszym gwizdkiem dodatkowo się mobilizowaliśmy. Dlatego nie rozumiem, dlaczego w pierwszych minutach spaliśmy i nie zrealizowaliśmy nic z tego, co kazał nam trener – tłumaczy.

Mecz z San Marino jutro o 20.45, też na Stadionie Narodowym.

Piłka nożna
Liga Mistrzów. Paris Saint-Germain wygrywa, ale nadal stoi nad przepaścią
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real Madryt odrabia straty. Kylian Mbappe z kontuzją
Piłka nożna
Manchester City czeka na werdykt. Ma 115 zarzutów
Piłka nożna
Paris Saint-Germain może odpaść już w fazie ligowej. To nie jest gra komputerowa
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Piłka nożna
Atalanta Bergamo. Piękny lider Serie A