Podbeskidzie broni się przed spadkiem. Po wczorajszym zwycięstwie z Górnikiem Zabrze 1:0 do bezpiecznego miejsca w tabeli traci już tylko pięć punktów. Skuteczna pogoń nie byłaby możliwa, gdyby nie 31-letni napastnik ze Słowacji, który rozgrywa właśnie najlepszy sezon w karierze.
Demjan nigdy nie był przesadnie skuteczny. Kiedy Robert Kasperczyk w 2010 roku sprowadzał go do pierwszoligowego wtedy Podbeskidzia Bielsko-Biała, strzelał co najwyżej sześć goli w rozgrywkach czeskiej ekstraklasy. Zresztą, kiedy przyjeżdżał do Polski na testy, nie trenował nawet z pierwszym zespołem Viktorii Żiżkov. Po porażce 1:5, w meczu, w którym zresztą nie wystąpił, znalazł się w grupie piłkarzy obarczonych winą za kompromitujący rezultat, dostał rozpiskę treningów i przez pół roku biegał samotnie, jak mówi: „- Między blokami". To była czeska wersja znanego nam z Polonii „Klubu Kokosa".
Kasperczykowi wystarczyło, że zobaczył Demjana w akcji jeden raz i natychmiast ściągnął go do Bielska. Był krytykowany za wystawianie go w pierwszym składzie, bo Słowak nadal nie zdobywał wielu goli. Cenili go jednak koledzy z drużyny, którzy widzieli, jak bardzo pracuje na wynik całego zespołu. Świetnie gra tyłem do bramki, miał wiele asyst i bardzo pomógł w awansie do ekstraklasy.
Wczoraj w Zabrzu strzelił jedynego gola, w tym sezonie ma już ich jedenaście, tylko jeden mniej od Danijela Ljuboi. Należy do najlepiej zarabiających zawodników w drużynie, ale przecież w Podbeskidziu płacą średnio piętnaście tysięcy złotych, więc do 250 tysięcy euro, jakie w Warszawie zarabia Serb, nawet nie można go porównywać.
Co do tego, ile daje drużynie w porównaniu z Ljuboją – już takiej różnicy nie ma. Następny pod względem skuteczności w Podbeskidziu jest Daniel Chmiel i zdobył siedem goli mniej od Demjana. Słowak ma też pięć asyst, co w klasyfikacji kanadyjskiej czyni go najbardziej wartościowym zawodnikiem całej ekstraklasy. Brał udział w 16 z 27 bramek dla swojego zespołu.