Kiedy oba zespoły szykowały się do serii jedenastek, Mourinho zapytał Romelu Lukaku, czy da radę strzelać jako ostatni. Nie dał. 20-letni Belg nie wytrzymał ciśnienia, kopnął piłkę lekko, Manuel Neuer nie miał problemów z obroną.
Nie byłoby tych karnych, gdyby nie szalona pogoń Bayernu nagrodzona golem Javiego Martineza w doliczonym czasie dogrywki. I nie byłoby ich, gdyby nie Petr Cech, popisujący się niesamowitymi paradami. Chelsea zasłużyła na wielkie brawa, bo mimo że od 85. minuty grała w osłabieniu (czerwona kartka Ramiresa za niebezpieczne wejście w nogi Mario Goetzego), wiary w zwycięstwo nie traciła.
To nie był tradycyjny mecz triumfatora Ligi Mistrzów ze zwycięzcą Ligi Europejskiej, często pozbawiony emocji. To był mecz godny finału LM. Gwiezdne wojny, które toczyły do tej pory Barcelona Guardioli i Real Mourinho, przeniosły się w nowy wymiar. Było dużo walki, nie brakowało szybkich, efektownych akcji oraz bramek. I tej atmosfery wyjątkowości, która towarzyszyła kiedyś Gran Derbi.
Zaczęło się od trzęsienia ziemi, bo Bayern, choć dominował, już po ośmiu minutach przegrywał. Eden Hazard minął dwóch rywali w środku boiska, podał na prawą stronę do Andre Schuerrle, a ten dośrodkował w pole karne do Fernando Torresa, który perfekcyjnym strzałem pokonał Manuela Neuera. Hiszpan robił wszystko, by pokazać, że wciąż jest Chelsea potrzebny. Mourinho jeszcze kilka dni temu kwestionował jego wartość, po poniedziałkowym spotkaniu Premiership z Manchesterem United (0:0) stwierdził, że nie zapłaciłby za niego 50 mln funtów. Marzył o kupnie Waynie Rooneya, a w czwartek sprowadził Samuela Eto'o.
Bayern, jak niegdyś Barcelona Guardioli, wymieniał mnóstwo podań, utrzymywał się długo przy piłce, tylko zamiast Leo Messiego ma Francka Ribery'ego. Francuz chciał udowodnić, że zasługuje na nagrodę dla najlepszego zawodnika Europy, którą odebrał w Monako dzień przed meczem. Biegał, walczył, odbierał piłki, podawał, strzelał. Trafił zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy: zza pola karnego, przy słupku. Od razu doskoczył do Guardioli, by podzielić się z nim swoim szczęściem, a chwilę później znów próbował zaskoczyć Cecha. Bayern rozpędzał się z każdą minutą, nie zamierzał czekać na dogrywkę i rzuty karne. Nie wybił go także z rytmu gol Edena Hazarda, już w drugiej minucie dogrywki.