Widziałem, jak na Stadionie Azteca Diego Maradona wbija dwie bramki Anglikom: jedną ręką, a drugą po rajdzie przez pół boiska. Pamiętam też scenę z następnego dnia. Maradona odwiedził w Meksyku biuro prasowe mundialu. Przechadzał się w towarzystwie prezydenta MKOl Juana Antonio Samarancha i patrzył pogardliwie na dziennikarzy z całego świata. Brakowało tylko, żeby dał nam do ucałowania swoją dłoń. To był geniusz, ale mały człowiek, o czym później też wielokrotnie nas przekonywał. Oglądałem jego akcje z otwartymi ustami, jednak nie jestem w stanie go polubić.
Na mojej liście „piłkarzy ze snów” są więc tacy, którzy nie tylko wspaniale grali, ale choć wielu uważano za bogów, mieli cechy ludzkie.
BRAMKARZ
Lew Jaszyn. Radziecki bramkarz, być może najlepszy w historii piłki nożnej. Najbardziej znany, obok Jurija Gagarina, agent reklamowy Związku Radzieckiego. W czasach kiedy Nikita Chruszczow sprawdzał zelówki swoich trzewików na mównicy Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku, wzbudzając popłoch i śmiech, Lew Jaszyn był już mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy. FIFA powołała go do „reprezentacji świata” na mecz z Anglią, na Wembley, z okazji setnej rocznicy powstania pierwszego piłkarskiego związku krajowego. „France Football” przyznał mu „Złotą Piłkę” dla najlepszego zawodnika Europy. Żaden inny bramkarz nie zdobył tego trofeum. Jaszyna wszyscy szanowali, a wbicie mu bramki nobilitowało strzelców na całym świecie, bo było trudne.
Lew Jaszyn całe swoje dwudziestoletnie piłkarskie życie spędził w jednym klubie – Dynamie Moskwa, finansowanym przez milicję i służby specjalne. Za wierną służbę został odznaczony Orderami Lenina, Czerwonego Sztandaru i Bohatera Związku Radzieckiego. Sam też był sztandarem, ale nie wykazywał żadnej aktywności politycznej. Człowiek z krwi i kości, miał w szatni schowaną paczkę Biełomorów, które popalał przed wyjściem na boisko. A kiedy mecz odbywał się w jesienną szarugę, Jaszyn rozgrzewał się stakanczikiem czegoś mocniejszego.
Był miły, otwarty, dla każdego miał dobre słowo, więc lubiano go powszechnie. Jeszcze go widziałem, w roku 1961, na Stadionie Dziesięciolecia. W pierwszym meczu reprezentacji ZSRR transmitowanym przez moskiewską telewizję bramkę z karnego strzelił mu Ernest Pol i Polska wygrała 1:0.