Dwa lata temu zostali upokorzeni przez Chelsea na własnym stadionie, przed rokiem pokonali na Wembley Borussię Dortmund. Odkąd w Bawarii pojawił się Pep Guardiola, drugi z rzędu triumf w Lidze Mistrzów stał się celem nadrzędnym. Niemal takim jak dziesiąty Puchar Europy dla Realu, wyczekiwany w Madrycie od ponad dekady.
Bayern miał bić w tym sezonie wszystkie możliwe rekordy, już w marcu zdobył tytuł, najszybszy w historii Bundesligi. Ale od tego czasu coś się w maszynie Guardioli zacięło. Uśpiony sukcesem Bayern wygrał tylko dwa z pięciu meczów ligowych, stracił w nich aż dziewięć bramek, w ćwierćfinałach LM z Manchesterem United musiał gonić wynik.
Cesarz ostrzega
Pościg się udał, tak jak w ostatni weekend, gdy Bayern przegrywał 1:2 z Werderem, a po przerwie wbił cztery gole. – Pierwszy raz, od kiedy pracuję w tym klubie, jestem rozczarowany moimi zawodnikami – powiedział Guardiola, zdając sobie sprawę, że to, co wystarczyło na Czerwone Diabły i rywali z krajowego podwórka, może nie wystarczyć na Real.
Po porażce 0:1 w Madrycie hiszpańska prasa pisała, że Guardiola stracił dziewictwo, bo wcześniej z Barceloną na Santiago Bernabeu nigdy nie przegrał, a z Bayernem już pierwsza wizyta zakończyła się wpadką. A Franz Beckenbauer znów skrytykował niemiecką wersję tiki-taki. – Co z tego, że dominowaliśmy na boisku, skoro przeciwnicy wykorzystali jedną okazję i zwyciężyli. Powinniśmy się cieszyć, że przegraliśmy tak nisko – uważa honorowy prezes Bayernu, nazywany w Niemczech Cesarzem. – To może się skończyć jak w Barcelonie. Taka gra byłaby rozpaczliwa. Muszę porozmawiać z ludźmi w klubie i działać.
Guardiola z postawy swoich piłkarzy w Madrycie był jednak dumny i wyznawanej filozofii zmieniać nie zamierza. – Taki jest mój pomysł na futbol, a nie gra ośmioma cofniętymi zawodnikami. W rewanżu musimy być jednak bardziej agresywni w ataku i uważać na zabójcze kontry Realu. Słyszałem, że oni świętują już awans. My widzimy to inaczej. Jestem optymistą. Nawet bardziej niż przed pierwszym spotkaniem.