Jest szansa, że w środę zagrają najlepsze strzelby londyńczyków: Eden Hazard i Samuel Eto'o, a na środek obrony wróci John Terry, choć tydzień temu Mourinho zarzekał się, że uraz stawu skokowego jest na tyle poważny, iż do zespołu przed finałem nie dołączy.
Na pewno zabraknie natomiast Petra Cecha, również kontuzjowanego w pierwszym meczu, oraz pauzujących za kartki Franka Lamparda i Johna Obi Mikela.
Diego Simeone problemów z kontuzjami nie ma, na Stamford Bridge nie zagra tylko Gabi (kartki), ale jego zawodnicy zaczynają chyba odczuwać trudy sezonu. W niedzielę pokonali na wyjeździe Valencię 1:0, jednak oddali rywalom inicjatywę. Są już o krok od pierwszego od 1996 roku tytułu mistrza Hiszpanii. To było ich dziewiąte z rzędu zwycięstwo w lidze, licząc wszystkie rozgrywki, są niepokonani od 14 spotkań. – Ale Primera Division to nie Liga Mistrzów, a Chelsea wyjdzie na mecz bardziej wypoczęta – przypomina Simeone.
Sfałszowany obraz
Atletico to nie tylko Diego Costa. Wydaje się jednak, że postawa Brazylijczyka będzie kluczowa dla losów awansu. W Lidze Mistrzów strzelił siedem bramek, ale Cahill i Terry – być może wkrótce jego nowi koledzy (o przesądzonym transferze Costy do Londynu mówi się na Wyspach od kilku tygodni) – odebrali mu ochotę do gry, doprowadzając do frustracji. – Przed własną publicznością Chelsea będzie musiała więcej atakować. Nie mam wątpliwości, że to wykorzystamy i ich zaskoczymy – przekonuje brazylijski obrońca Joao Miranda.
Liczby przemawiają jednak za Chelsea. Z hiszpańskimi zespołami nie przegrała w LM 16 ostatnich meczów, a Atletico na angielskiej ziemi w europejskich pucharach odniosło tylko jedno zwycięstwo: nad Leicester w 1997 roku.
Ale statystyki często fałszują obraz, piłkarze Simeone na pewno nie zawracają sobie nimi głowy. Awansować po 40 latach do finału najważniejszych rozgrywek – to byłoby coś pięknego. Odebrać Mourinho szansę na triumf z trzecią z kolei drużyną – bezcenne. Jerzy Engel jest zdania, że w Londynie Chelsea będzie grała tak samo jak w dwóch ostatnich meczach: – Oczywiście Mourinho mógłby wymyślić jakieś zaskakujące ustawienie i związaną z tym formę gry. Myślę jednak, że mu się nie opłaca. Skoro Chelsea gra dobrze, potrafiła zremisować w Madrycie i pokonać Liverpool na Anfield, nastawiając się tylko na kontry, to na Stamford Bridge może grać tak samo. Kibice Chelsea nie będą wybrzydzać, jeśli drużyna awansuje. Liczy się efekt bramkowy, a nie wrażenie artystyczne – powiedział Engel w romowie z „Rz".