Michał Kołodziejczyk z Recife
Louis van Gaal miał rację. To nie było w porządku, że Brazylijczycy grali swój mecz, wiedząc już o tym, że swoją grupę wygrała Holandia. Gospodarze, aby uniknąć drużyny, która w pierwszej fazie turnieju zaprezentowała się najlepiej, musieli wygrać z Kamerunem. Najlepiej jak najwyżej, bo przecież w tym samym czasie Meksyk grał z Chorwacją i wysokie zwycięstwo mogło dać mu awans do 1/8 finału z pierwszego miejsca.
Zadanie wydawało się łatwe, bo do tej pory Kamerun przegrał oba mecze, nie strzelając nawet gola. Mecz w Brasilii potwierdził jednak, że drużyna Luiza Scolariego faworytem do złota jest głównie dlatego, że gra na własnych boiskach. No i może jeszcze dlatego, że ma Neymara. Scolari wystawił najsilniejszy skład, wzmocnił atak, bo obok Freda wystąpił wracający po kontuzji Hulk. Brazylijczycy wygrali wysoko, ale znowu nie zachwycili. Pod koniec meczu ścigali się z czasem i to internet sprawił, że nie widzieliśmy kibiców z radiem tranzystorowym przy uszach.
Neymar w pierwszej połowie uderzył dwa razy. Jego strzały z 17. i 35. minuty dały gospodarzom dwa gole, ale bramkę dla Kamerunu zdobył Joel Matip i zrobiło się nerwowo. Trzeci gol Brazylijczyków padł ze spalonego – podawał David Luiz, strzelał Fred, sędzia znowu pomylił się na korzyść drużyny Scolariego. W tym czasie Meksyk remisował z Chorwacją 0:0 i sytuacja wydawała się pod kontrolą.
Wczoraj w Recife emocje były jednak większe niż podczas spotkania Brazylijczyków, bo obie drużyny miały szansę na awans. Chorwacja musiała wygrać, rywalom wystarczał remis. Było parno i duszno, Meksykanie szybciej odnaleźli się w takich warunkach. W pierwszej połowie po pięknym strzale Hectora Herrery piłka trafiła w poprzeczkę, kilka minut później w sytuacji sam na sam ze Stipe Pletikosą potknął się Oribe Peralta. Do przerwy nie padła żadna bramka, a w drugiej połowie zaczęły się gra w kości i wyścig z czasem.