„To nie jest primaaprilisowy żart" – napisał po wtorkowym spotkaniu w Estoril angielski „Daily Telegraph". Można umniejszać znaczenie tego zwycięstwa, przypominając, że był to tylko mecz towarzyski, a trener gospodarzy Fernando Santos testował aż siedmiu nowych zawodników (odpoczywał m.in. Cristiano Ronaldo). Ale nie da się nie zauważyć, że była portugalska kolonia, licząca 500 tys. mieszkańców, robi w futbolu postępy.
Przez lata była na piłkarskich peryferiach, dopiero w 2013 roku dostała się do turnieju finałowego o Pucharu Narodów Afryki i w debiucie doszła do ćwierćfinału. W tym roku znów pojechała na mistrzostwa, ale odpadła w fazie grupowej. W barażach o awans na mundial w Brazylii zabrakło jej przez błąd, jaki odebrał też Legii marzenia o Lidze Mistrzów – w ostatnim meczu fazy grupowej z Tunezją zagrał Fernando Varela, który powinien pauzować za kartki. Ranking FIFA, choć często krytykowany, nie kłamie: Republika Zielonego Przylądka zajmuje 38. miejsce, wyżej niż Szkocja czy Szwecja, tylko cztery pozycje za Polską.
Wszyscy zawodnicy „Niebieskich rekinów" (taki groźny przydomek nosi ta drużyna) grają zagranicą, większość w Portugalii jak obrońca Gege (Maritimo), strzelec drugiej bramki w Estoril. Pozostali we Francji (piłkarzem Reims jest Odair Fortes, który wbił Portugalii pierwszego gola), Holandii, Rumunii (wspomniany Varela), Bułgarii, Meksyku, Angoli, na Cyprze i na Węgrzech. Mogli Republikę Zielonego Przylądka reprezentować i skrzydłowy Manchesteru United Nani, który się tam urodził, i były snajper Celticu Henrik Larsson dzięki korzeniom ojca. Wybrali jednak Portugalię oraz Szwecję, co zrozumieć nietrudno. Ale być może wkrótce ten wybór nie będzie już tak oczywisty.