– Już teraz wiem, że będę za wszystkimi tęsknił, bo przeżyłem tu wspaniałe siedem lat – wspominał Klopp na konferencji prasowej. Dwa tytuły mistrza Niemiec, jeden puchar, dwa superpuchary, finał Ligi Mistrzów – tych chwil nie jest w stanie przyćmić kryzys, jaki wypchnął w tym sezonie Borussię z futbolowej elity.
– Napisaliśmy piękną historię, ale uważam, że teraz nadszedł czas na zmiany. Nie była to łatwa decyzja, chciałbym zostać tu tak długo, jak się da, ale wiem, że ta drużyna zasługuje na coś więcej. Nie jestem już dla niej idealnym człowiekiem na tym stanowisku – twierdzi Klopp.
Trudno będzie się przyzwyczaić do widoku ławki Borussii bez sympatycznego, nieogolonego faceta w okularach i bluzie z kapturem, szalejącego przy linii bocznej. Podziwialiśmy jego luz i specyficzny humor, lubiliśmy za ciepłe słowa o polskich piłkarzach, za to, że dostrzegł talent Łukasza Piszczka i Roberta Lewandowskiego, zawsze wierzył w Jakuba Błaszczykowskiego.
O rezygnacji Kloppa było głośno od samego rana. Pierwszy napisał o niej „Bild", trener w rozmowie z prezesem klubu Hansem-Joachimem Watzke miał zasugerować, że czuje się wypalony. – Nie jestem zmęczony. Nie robię sobie rocznego urlopu. A przynajmniej go nie planuję, bo w tej pracy różnie bywa – przyznaje.
Klopp to gorące nazwisko na rynku, na brak propozycji narzekać nie będzie. W Anglii niektórzy już zacierają ręce, bo nigdy nie ukrywał, że chciałby spróbować swoich sił w Premiership. „Gdyby Barcelona z ostatnich czterech lat była pierwszym zespołem, jaki bym zobaczył, z tym opanowaniem i zwycięstwami 5:0, 6:0, to pewnie teraz grałbym w tenisa. Przykro mi, ale to dla mnie za mało. W piłce nożnej kocham walkę, nie opanowanie. W Niemczech nazywamy to angielskim futbolem. Deszczowy dzień, ciężkie boisko, każdy wraca do domu brudny i tak zmęczony, że nie jest w stanie grać przez następne cztery tygodnie. Wolę heavy metal. Lubię, gdy jest głośno" – opowiadał kiedyś w jednym z wywiadów.