- Bańka pękła. Potrzebny jest wstrząs, inaczej nie tylko nie zakwalifikujemy się do Euro, ale mecze towarzyskie będziemy grać na pustych stadionach lub przy akompaniamencie gwizdów kibiców. Mój Boże, co jeszcze musi się stać, by działacze zajęli się tą sprawą? - możemy przeczytać w największym rosyjskim dzienniku sportowym "Sowietskij Sport". Rosjanie mają dosyć Fabio Capello, który w styczniu 2014 przedłużył kontrakt z rosyjską federacją do 2018 roku, czyli otrzymał misję najważniejszą z możliwych - przygotować Sborną do mundialu we własnym kraju.
Politycy, działacze i kibice byli wpatrzeni we włoskiego szkoleniowca jak w ikonę. Przed ubiegłorocznym mundialem w Brazylii piłkarze mówili nawet, że może wśród nich nie ma wirtuozów futbolu, ale to nie szkodzi, bo wystarczy jedna gwiazda - selekcjoner.
Ale to właśnie na mistrzostwach świata na wizerunku Włocha pojawiły się rysy. Rosja zajęła trzecie miejsce w grupie H, którą miała wygrać bez problemów i pożegnała się z brazylijskimi boiskami (1:1 z Koreą Południową i Algierią, 0:1 z Belgią).
Capello jednak uspokajał, decydenci okazywali zrozumienie i Włoch mógł spać spokojnie. Ale kredyt zaufania właśnie się kończy. Czarę goryczy przelewają eliminacje Euro 2016. Rosjanie w grupie G zajmują trzecie miejsce i szanse na awans mają jedynie matematyczne. Na boisku wygrali tylko jedno spotkanie, 4:0 ze słabiutkim Liechtensteinem. Poza tym otrzymali walkower za mecz z Czarnogórą (zamieszki na trybunach), zremisowali z Mołdawią (1:1) i Szwecją (1:1), a także dwukrotnie przegrali z Austrią 0:1.
Druga porażka z Austriakami, pierwsza od pięciu lat na własnym boisku w meczu o punkty, sprawiła, że cierpliwość wobec Capello się skończyła. Na pomeczowej konferencji dziennikarzy interesowało przede wszystkim jedno - czy Włoch z własnej woli poda się do dymisji?