Mecz w Turynie (Juve – Napoli 4:3) był najlepszą reklamą włoskiego futbolu, a zachowanie Giorgio Chielliniego po ostatnim gwizdku sędziego dowodem na to, że szacunek do rywala z piłkarskich boisk całkiem jeszcze nie zniknął.
Chiellini, choć z wyglądu przypomina człowieka, którego strach byłoby spotkać w ciemnej uliczce, jest jednym z najbardziej inteligentnych zawodników, także pod względem emocjonalnym. Obrońca Juventusu w sobotę nie mógł zagrać z powodu kontuzji, dopiero co zerwał więzadła w kolanie, ale po spotkaniu znalazł czas, by podnieść na duchu Kalidou Koulibaly'ego.
To właśnie samobójcza bramka Senegalczyka w ostatnich sekundach meczu zdecydowała o triumfie gospodarzy. Napoli wykazało się imponującą walecznością, po godzinie gry Juve prowadziło już 3:0, ale Piotr Zieliński i jego koledzy rzucili się do odrabiania strat. Polak asystował przy golu debiutującego w zespole Hirvinga Lozano. Cały wysiłek poszedł jednak na marne, gdy Koulibaly – próbując wybić piłkę po dośrodkowaniu z rzutu wolnego – trafił do własnej bramki.
Berlin bez kompleksów
Zaskakującym wynikiem zakończył się polski mecz w Bundeslidze. Union Berlin z Rafałem Gikiewiczem w bramce odniósł pierwsze, historyczne zwycięstwo w najwyższej klasie rozgrywkowej i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jego ofiarą padła Borussia Dortmund (3:1) z Łukaszem Piszczkiem w obronie.
Drużyna Gikiewicza – niesiona falą entuzjazmu po awansie – rozkręca się z każdym tygodniem, gra bez presji i kompleksów, za kilka tygodni wybierze się do Monachium.