Reklama
Rozwiń
Reklama

Adam Nawałka, czyli futbol ponad wszystko

Adam Nawałka – trener piłkarskiej reprezentacji Polski, perfekcjonista, pracoholik. Osiągnął sukces, zawodnicy stoją za nim murem, bo widzą, że wymaga dużo nie tylko od nich.

Aktualizacja: 18.10.2015 00:33 Publikacja: 16.10.2015 01:33

Adam Nawałka, czyli futbol ponad wszystko

Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski

Wszyscy już dawno spali, tylko w jednym oknie hotelowym paliło się światło. Nieraz przez całą noc, aż do świtu – selekcjoner Adam Nawałka po każdym spotkaniu, już po kolacji i krótkiej przemowie do drużyny, razem ze sztabem zaczynał analizę tego, co się wydarzyło kilka godzin wcześniej. Najpierw oglądali nagranie meczu z telewizji, następnie to dostarczone przez analityka i statystyka Dawida Zajączkowskiego, który filmował każde spotkanie, stojąc wysoko za jedną z bramek. Niejednokrotnie zdarzało się, że Nawałka wraz z asystentami kładli się spać dopiero po 5 nad ranem.

Selekcjoner jest pracoholikiem. To pierwsze skojarzenie każdego, kto kiedykolwiek miał styczność z Nawałką. Nawet po historycznym zwycięstwie reprezentacji, czyli 2:0 z Niemcami na Stadionie Narodowym w październiku zeszłego roku, nie było wyjątku od reguły. Chociaż na piłkarzy w hotelu czekały tłumy rozśpiewanych kibiców, a ekipy telewizyjne ustawiły wozy transmisyjne i pokazywały na żywo powrót bohaterów ze stadionu, analiza odbyła się jeszcze tej samej nocy.

Nawałka nie tylko każe filmować z kamery taktycznej wszystkie mecze – u niego rejestrowany jest każdy trening, tak by wieczorem wraz ze sztabem mógł obejrzeć zajęcia i dokonać analizy. Kamera wyposażona jest w specjalne oprogramowanie, które zrzuca zapis w czasie rzeczywistym na twardy dysk komputera. Piłkarze i współpracownicy podkreślają profesjonalizm selekcjonera, jego bezgraniczne oddanie pracy. Treningi rozpisane są z dokładnością co do minuty, asystenci pojawiają się na stadionie godzinę przed zajęciami, tak by odpowiednio wcześniej przygotować scenę – rozstawić pachołki, wytyczyć linię, ułożyć sprzęt. Nic nie może zostać pozostawione przypadkowi. Nie ma miejsca na improwizację.

Zabawa bez wódki

Do futbolu zawsze tak podchodził. Urodził się (23 października 1957 roku) i wychował w oddalonej o 20 kilometrów od centrum Krakowa wsi – Rudawie. Jego ojciec, też Adam, był gwiazdą miejscowych Orląt. W okolicy do dziś krążą legendy o tym, jakim był fantastycznym zawodnikiem i jaką powinien był zrobić karierę. A także że syn mógł mu najwyżej buty czyścić. Na profesjonalizm Adam Nawałka senior jednak nigdy nie przeszedł – został geodetą. Mama przyszłego selekcjonera była kierownikiem społemowskiej restauracji na zamku w Tenczynku. Trener do dziś mieszka w Rudawie, gdzie rozbudował dom rodzinny.

Nawałka junior szybko trafił z Rudawy do Wisły Kraków i tam przeszedł wszystkie juniorskie szczeble wtajemniczenia. W Krakowie awansował do pierwszej drużyny mniej więcej w tym samym czasie co Andrzej Iwan (rok wcześniej, w 1975). Szybko zaprzyjaźnił się z enfant terrible polskiego futbolu i przyjaźń ta przetrwała próbę czasu. Iwan był tyleż utalentowany, co niesforny, a równie brawurowe akcje przeprowadzał na boisku, co w krakowskich lokalach, z kawiarnią Stylowa na czele.

– Adam był prototypem piłkarzy z dzisiejszych czasów – mówi Iwan, zaciągając się papierosem. – Wiem, jak to dziś brzmi, że podlizuję się facetowi, który osiągnął sukces, ale naprawdę nie potrzebuję tego robić. Nawałka był od nas inny. Chodził z nami na balangi i imprezy, umiał się bawić, ale on to robił bez alkoholu. Całkowicie poświęcił się piłce, dbał o siebie, o sportowy tryb życia, odpowiednie odżywianie. W tamtych czasach to było nie do pomyślenia.

Reklama
Reklama

Lata 70. w polskiej piłce to zadymione od papierosów szatnie – palono nawet w przerwach spotkań – i unoszące się w powietrzu opary przetrawionej wódki. To oczywiście stereotyp, być może nawet nieco krzywdzący, ale wcale nie taki znowu daleki od prawdy. Nawałka ze swoim profesjonalnym podejściem był w mniejszości. – Żeby było jednak jasne. Wszyscy go bardzo lubili, bo Adam chodził z nami na imprezy, nie stronił od zabawy. Po prostu nie chlał tak jak my – tłumaczy Iwan. – Był najbardziej elegancki z nas wszystkich i szarmancki. Przystojny, świetnie ubrany; jeśli chodzi o styl, nikt z nim nie mógł się równać. W reprezentacji próbował Staszek Terlecki, ale to nie była ta klasa i sznyt, co u Adama. Ciuchy kupował na Zachodzie, przy okazji wyjazdowych meczów pucharowych i spotkań reprezentacji. W Krakowie miał jednak swojego krawca, który skracał i poprawiał mu spodnie. Gdy zaprzyjaźniłem się z Adamem, i ja trafiłem do tego krawca i nawet dla mnie jakieś spodnie wyszykował.

Karierę Nawałki skończyły zbyt szybko kontuzje. Iwan w swojej autobiografii „Spalony" napisał: „Po pierwszym urazie posypały się kolejne. Dochodziło do tego, że Adam kładł się spać zdrowy, a budził kontuzjowany. Spał napięty jak struna, wystarczyło, że źle się poruszył i... trach. Miał problemy z biodrem, z kolanami. Czułem, że to jakaś kpina: my robiliśmy wszystko, by zniszczyć organizmy, ale one dzielnie się broniły, natomiast Adam starał się poświęcić piłce, a pociechę z niego mieli nie kibice, lecz lekarze".

Zanim jednak Nawałka dał sobie spokój z prawdziwym futbolem i wyjechał w 1985 roku do Stanów Zjednoczonych, gdzie grę w polonijnej drużynie łączył z pracą przy wycince drzew i gałęzi nad trakcjami kolejowymi, zdążył zdobyć z Wisłą tytuł mistrza Polski. A przede wszystkim pojechał na mistrzostwa świata do Argentyny w 1978 roku.

– Nawałka to był dobrze wyszkolony technicznie pomocnik. Grywał z boku, czasem w środku, umiał strzelić, wyróżniał się w lidze – wspomina dwukrotny medalista mistrzostw świata Władysław Żmuda. – Był tak samo elegancki na boisku jak poza nim. Ładnie się poruszał, no, robił wrażenie. Nie zapamiętałem go jakoś specjalnie z tamtych czasów, raczej mi przemknął, ale pamiętam, że ekipa z Krakowa zawsze przyjeżdżała uśmiechnięta na zgrupowania. To była dobra i mocna paczka.

Polska jechała do Argentyny po mistrzostwo świata. Brązowi medaliści poprzedniego mundialu z Kazimierzem Deyną, Andrzejem Szarmachem czy Grzegorzem Lato na czele, wzmocnieni utalentowaną młodzieżą, wśród której prym wiedli 22-letni Zbigniew Boniek, 19-letni Iwan i 21-letni Nawałka. A że po kontuzji wrócił do reprezentacji także Włodzimierz Lubański, którego zabrakło cztery lata wcześniej w Niemczech, trener-selekcjoner Jacek Gmoch cel miał jasny, o czym nie bał się zresztą mówić publicznie.

Mistrzostwa świata jednak nie było. Polska nie awansowała z drugiej fazy grupowej i została sklasyfikowana na piątej pozycji. Nawałka zagrał w pięciu meczach – tylko w pierwszym spotkaniu, bezbramkowym remisie z Włochami, Gmoch nie znalazł dla niego miejsca na boisku. Niektóre gazety umieściły jego i Bońka w jedenastce turnieju.

Reklama
Reklama

Strażak z Krakowa

Po powrocie z USA do Polski w 1988 roku Nawałka zajął się biznesem (sprzedawał między innymi trabanty z silnikiem volkswagena polo), kończył jednak kursy trenerskie i w 1996 roku objął Świt Krzeszowice. Szybko (dwa lata później) wrócił na stare śmieci do Wisły, gdzie zajmował się koordynacją szkolenia młodzieży. Początek ery Bogusława Cupiała to były wielkie inwestycje Białej Gwiazdy w juniorów. Nawałka jeździł po Polsce i wyszukiwał najlepszych młodych piłkarzy – ściągnął pod Wawel braci Brożków, Pawła Strąka czy Łukasza Nawotczyńskiego.

W Wiśle przez pewien czas pełnił funkcję strażaka – obejmował zespół seniorów, gdy innemu trenerowi powinęła się noga i popadał w niełaskę krewkiego właściciela. Tak się stało chociażby w 2001 roku, gdy w kwietniu zwolniony został Orest Lenczyk, a obecny selekcjoner przejął zespół i w czerwcu świętował mistrzostwo. Gdy jednak konfetti po fecie opadło, a szampan wywietrzał z głów, Nawałce podziękowano i zatrudniono przy Reymonta Franciszka Smudę.

Prowadził zespoły w drugiej lidze, lądował w trzeciej, miał epizod w ekstraklasowym Zagłębiu Lubin, gdzie zresztą jego asystentem był Iwan, ale tak naprawdę dopiero w Górniku Zabrze postawiono zdecydowanie na niego. Zaakceptowano jego metody, jego styl prowadzenia zespołu i dano mu wolną rękę. Wprowadził podnoszący się powoli z kolan zespół do ekstraklasy. To tam też po raz pierwszy dał się poznać szerszej publiczności jako pracoholik i człowiek poświęcający się bez reszty swojemu zawodowi.

– Byłem wtedy komentatorem stacji telewizyjnej Orange Sport, która transmitowała mecze ekstraklasy. Po przyjeździe do Zabrza zawsze mogłem liczyć na specjalne traktowanie. Wiadomo, przyjaźń. Po meczach szedłem do gabinetu Adama na kawę – wspomina Iwan. – A tam już trwał młyn! Asystenci, masażyści, lekarze, każdy zdawał swój meldunek. Nawałka chciał już tego samego wieczoru wiedzieć, jak będą trenować następnego dnia piłkarze, kto potrzebuje odpoczynku i regeneracji, a kto dokręcenia śruby. Po nich wchodzili statystycy ze szczegółowymi danymi na temat spotkania. Niby siedzieliśmy i piliśmy kawę, ale specjalnie komfortowych warunków do rozmowy nie było.

W Górniku, jak i w poprzednich klubach, Nawałka twardo stawiał na swoim – wbrew sugestiom mediów i podpowiedziom trybun. Od początku sezonu 2011/2012 dawał szansę 17-letniemu Arkadiuszowi Milikowi, którego sprowadzono do Zabrza z Rozwoju Katowice. Był dla zdolnego juniora jak ojciec, ale młody napastnik nie zaczął od razu strzelać bramek w seniorach. W pewnym momencie irytacja kibiców była już widoczna. Gdy po raz kolejny trener wpuszczał Milika na boisko, ludzie gwizdali. Nie tylko jednak nie zmienił swojej koncepcji, ale dużo z nastolatkiem rozmawiał, by młodzian się nie załamał. W końcu w 18. meczu (z Koroną Kielce) podyktowano rzut karny dla Górnika. Piłkę, przy aprobacie trenera, wziął nastolatek i wykorzystał jedenastkę. Na następnego gola w ekstraklasie musiał czekać już tylko cztery minuty.

Muszą być ciasteczka

Nawałka mnóstwo czasu poświęcał na pracę indywidualną z piłkarzami. Umiał ocenić ich potencjał, natychmiast też zauważał braki. Próbował uczynić z każdego lepszego zawodnika. – Gdy Adam popadł w niebyt, trafił do III ligi, do Sandecji Nowy Sącz, pracował dokładnie tak samo. Dla wielu było to nie do zniesienia. Przyzwyczajeni do bumelanctwa, nagle musieli pracować jak nigdy wcześniej ani już nigdy później – śmieje się Iwan.

Reklama
Reklama

Zasady Nawałki we wszystkich drużynach, które prowadził, były podobne. On poświęcał się pracy i wymagał pełnego poświęcenia od współpracowników. Piłkarze jego klubów nie mieli prawa okazywać na boisku słabości. Zabronione było po faulach i atakach rywali leżeć na boisku i zwijać się z bólu, odgrywać doskonale kibicom znany teatr. Według Nawałki prawdziwy mężczyzna powinien wstać, otrzepać się z brudu i grać dalej. Jeśli uraz był naprawdę poważny, czas na okazywanie bólu był dopiero poza linią boczną, gdy ekipa medyczna zniosła zawodnika na noszach.

Zbigniew Boniek jako prezes PZPN chciał postawić na polskiego trenera. Nawałka nie wydawał się jednak wyborem idealnym. Surowy nauczyciel z obsesją pracy, także pracy u podstaw, wydawał się stworzony do klubu, i to klubu pokroju Górnika, który nie walczy o najwyższe cele, a piłkarze nie są zmanierowanymi gwiazdami. W reprezentacji metody klasztorne nie miały prawa się sprawdzić. Przekonał się o tym poprzedni selekcjoner Waldemar Fornalik, który nie zauważył różnicy między Ruchem Chorzów a starannie wyselekcjonowaną grupą najlepszych polskich zawodników, na co dzień w większości grających za granicą. Tymczasem dziś już wiadomo, że Nawałka się sprawdził, to jego drużyna pierwszy raz w historii polskiego futbolu pokonała reprezentację Niemiec.

Selekcjoner jest w ciągłym kontakcie z piłkarzami – on sam i jego asystenci. Każdy piłkarz czuje się monitorowany, wie, że żaden błąd, nieodpowiedzialne zachowanie nie umknie uwadze sztabu. Wie też jednak, że tak samo nie umknie dobra postawa. Rozmawia ze wszystkimi piłkarzami, nie tylko z największymi gwiazdami czy zawodnikami podstawowego składu. Dzięki temu wszyscy czują się w tej kadrze potrzebni i gdy przychodzi ich chwila, gotowi są na wyzwanie. Osoby obserwujące tę reprezentację od wewnątrz podkreślają, że to właśnie na indywidualnych rozmowach spędza selekcjoner najwięcej czasu. Pyta zawodników o ich odczucia, taktyczne niuanse. Rozmawia nie tylko z piłkarzami, ale również z masażystami, fizjoterapeutami, pracownikami biura medialnego. Wszyscy mają poczucie, że są częścią zespołu. Na zgrupowaniach śpi po dwie–trzy godziny dziennie, a jednak zawsze, gdy wychodzi do zespołu, jest uśmiechnięty i stara się rozładować stres.

Na początku pracy z reprezentacją próbował scalić grupę – organizował wiele „treningów alternatywnych", jak określa zajęcia integracyjne – typu wspólne wycieczki na golfa, gokarty czy loty w tunelu aerodynamicznym. Ostatnio jakby tego było mniej, jakby uznał, że piłkarze już się zjednoczyli i sami wiedzą, co jest dla nich najważniejsze.

Wobec dziennikarzy jest surowy, rozmawia tylko na oficjalnych konferencjach prasowych. Potrafi wykręcić się od odpowiedzi, powtarzając slogany. Nie jest złym rozmówcą, umie barwnie i ciekawie odpowiadać, taką jednak obrał taktykę. Szkoda mu czasu na wywiady i udzielanie się w mediach, przecież w tym czasie można kolejny raz obejrzeć mecz, dokonać analizy statystyk, zapoznać się z raportem zdrowotnym albo po prostu rozpisać trening.

Reklama
Reklama

Nawałka, tak jak większość piłkarzy, ma swoje rytuały i przesądy, o czym zresztą było głośno podczas eliminacji. Autokar z piłkarzami w środku nie ma prawa się cofać – bieg wsteczny jest zakazany. Przed towarzyskim meczem z Grecją w Gdańsku kierowca źle skręcił i wjechał w wąską jednokierunkową uliczkę. Nie było mowy, żeby zawrócić. Negocjacje trwały długo, w końcu jednak selekcjoner ten jeden raz się zgodził i pozwolił wrzucić wsteczny. W dniu meczu piłkarze muszą założyć białe koszulki, a trener ma dostać do kawy ciasteczka. Gdy przed meczem z Niemcami ciasteczek zabrakło, poruszono niebo i ziemię i natychmiast się znalazły.

Na początku piłkarzom wydawało się, że mają do czynienia z Fornalikiem bis – chwilę potrwało, zanim ich przekonał do siebie. W tej chwili jednak wydaje się, że stoją za nim murem. Przekonał ich profesjonalizmem i ciężką pracą. Podkreślają, że jeśli chodzi o taktykę i czytanie gry, nie mieli takiego trenera w reprezentacji. Po każdym meczu Nawałka powtarza zawodnikom, że widzi w nich rezerwy, że to jeszcze nie jest ich szczyt. Wszyscy czekają, aż szczyt przyjdzie w przyszłym roku we Francji.

– Adam ostatnio już trochę zwariował. Teraz, gdy się spotykamy, nie za bardzo możemy porozmawiać o czymś innym niż piłka, powspominać stare czasy, wciąż tylko futbol i reprezentacja – mówi stary przyjaciel Iwan. – Widać, że między nim a piłkarzami jest chemia, że go zaakceptowali i szanują. Po zwycięstwie z Irlandią zaczęli go podrzucać w powietrze i za każdym razem go łapali. To dobry znak.

Wszyscy już dawno spali, tylko w jednym oknie hotelowym paliło się światło. Nieraz przez całą noc, aż do świtu – selekcjoner Adam Nawałka po każdym spotkaniu, już po kolacji i krótkiej przemowie do drużyny, razem ze sztabem zaczynał analizę tego, co się wydarzyło kilka godzin wcześniej. Najpierw oglądali nagranie meczu z telewizji, następnie to dostarczone przez analityka i statystyka Dawida Zajączkowskiego, który filmował każde spotkanie, stojąc wysoko za jedną z bramek. Niejednokrotnie zdarzało się, że Nawałka wraz z asystentami kładli się spać dopiero po 5 nad ranem.

Selekcjoner jest pracoholikiem. To pierwsze skojarzenie każdego, kto kiedykolwiek miał styczność z Nawałką. Nawet po historycznym zwycięstwie reprezentacji, czyli 2:0 z Niemcami na Stadionie Narodowym w październiku zeszłego roku, nie było wyjątku od reguły. Chociaż na piłkarzy w hotelu czekały tłumy rozśpiewanych kibiców, a ekipy telewizyjne ustawiły wozy transmisyjne i pokazywały na żywo powrót bohaterów ze stadionu, analiza odbyła się jeszcze tej samej nocy.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Reklama
Piłka nożna
Polska w barażach o mundial zagra u siebie z Irlandią lub rywalem z Bałkanów
Materiał Promocyjny
Polska „tygrysem wzrostu”, ale potrzebuje kapitału i innowacji
Piłka nożna
Curaçao zagra na mundialu. Kraj jest mniejszy niż Warszawa
Piłka nożna
Jak polscy piłkarze wpadli w pułapkę
Piłka nożna
Bartosz Bereszyński po meczu z Maltą. „Chyba zabrakło nam koncentracji”
Materiał Promocyjny
Jak budować strategię cyberodporności
Piłka nożna
Malta – Polska 2:3. Niespodziewane męki na koniec eliminacji mundialu, uratował nas rykoszet
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama