Tyle że w spotkaniu z Izraelem Polacy osiągnęli dużą przewagę, a ze Słowenią poprzestali na pięknym golu Sebastiana Szymańskiego. W dodatku w tej samej bramkowej akcji kontuzję odniósł Kamil Glik i od siódmej minuty rozbita została stała para stoperów Glik - Jan Bednarek. I nim Bednarek dogadał się z Arturem Jędrzejczykiem co kto ma robić, Słoweńcy po jedynej akcji w pierwszej połowie strzelili bramkę.
Łukasz Piszczek miał zgodnie z planem zejść około trzydziestej minuty, ale po kontuzji Glika Jerzy Brzęczek nie mógł zmienić linii obrony w pięćdziesięciu procentach. Piszczek pozostał więc na boisku prawie do przerwy i bardzo dobrze, bo wyróżniał się jak w niedawnych dobrych czasach.
Przeczytaj też: Geniusz Lewandowskiego, wzruszenie Piszczka
Druga połowa w Jerozolimie w wykonaniu Polaków była słabsza, a w Warszawie nieco lepsza. Przynajmniej przeprowadzili kilka niezłych akcji, a już ta w wykonaniu Roberta Lewandowskiego, zakończona bramką na 2:1, była jedną z najlepszych w jego wykonaniu na tym stadionie i całkiem nie w jego stylu.
Zupełnie jakby się zdenerwował, że nic nikomu (i jemu) się nie udaje, wziął piłkę kilka metrów za linią pola karnego, na początek piękną sztuczką minął na jednym metrze kwadratowym dwóch przeciwników, a potem trzech kolejnych już w polu karnym i strzelił w dalszy róg. Piękna bramka, w stylu Leo Messiego.