Trzy lata temu w Tokio po meczu drugiej rundy prawdopodobnie zobaczyliśmy w Świątek człowieka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Polka przegrała z Hiszpanką Paulą Badosą i długo nie mogła wstać z ławki. Schowała twarz w ręczniku i zatrzęsła się od płaczu, który zagłuszały jedynie głośne jak elektrownia cykady. Wstała dopiero, gdy kilka zdań wyszeptała jej do ucha Daria Abramowicz.
Trener Piotr Sierzputowski mówił nam, że wynik z igrzysk nie wpłynie znacząco na karierę Świątek, ale miał na myśli przede wszystkim aspekty sportowe. Życie tenisistki toczy się przecież zgodnie z kalendarzem zawodowego touru, gdzie droga do wielkości wiedzie przez turnieje Wielkiego Szlema.
Rywalizacja olimpijska to dla wielu didaskalia, choć akurat w przypadku zawodniczki wychowanej w kulcie igrzysk przez ojca nabierają one szczególnego znaczenia.
Iga już nie płacze
Igrzyska w Tokio, gdzie Świątek jechała jako rozstawiona jedynie z „szóstką”, co dziś wydaje się prehistorią, faktycznie nie wpłynęły na pozycję Świątek w tenisie. Tamte przeżycia mogły mieć jednak charakter formacyjny.