Po dotkliwej porażce w Tbilisi z Gruzją (65:84) Polacy potrzebowali zwycięstwa, żeby nie stracić szans na bezpośredni awans do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Potrzebowali też odbudowania wiary w siebie i poprawienia nastrojów.
Lepszego przeciwnika na taki mecz nie mogliśmy sobie wymarzyć. Koszykówka to nie jest piłka nożna i wiadomo było z góry, że Portugalii nie musimy się obawiać. Nasi wczorajsi rywale w finałach ME grali tylko dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1951 roku, gdy nie było eliminacji, a po raz drugi trzy lata temu w Hiszpanii. Od tamtego czasu postępów nie poczynili.
Początek był nerwowy. Przez 1,5 minuty obie drużyny nie potrafiły zdobyć punktu, ale od kiedy Michał Chyliński trafił za trzy punkty, Polacy weszli we właściwy rytm. Marcin Gortat dominował pod obiema tablicami (19 punktów, 11 zbiórek), świetny był Maciej Lampe, Thomas Kelati zdobywał punkty z lekkością (w sumie 13), świetnie rozgrywał Łukasz Koszarek, który grał wczoraj więcej, bo urazu kolana doznał Krzysztof Szubarga. Znakomicie grał Dardan Berisha, który prawie nie mylił się z dystansu. Wreszcie sobą był też trener Igor Griszczuk, który przez cały czas żył meczem. Skutkiem było łatwe, efektowne zwycięstwo.
– Drużyna pokazała charakter. Chłopcy udowodnili, że zależy im na wynikach. Dobrze zagraliśmy na tablicach, czego zabrakło w Gruzji. Zebraliśmy aż 43 piłki. Potrzebujemy jeszcze trochę czasu, żeby wszystko zaczęło funkcjonować tak, jak sobie zaplanowałem – cieszył się po meczu Griszczuk.
W niedzielę Polaków czeka wyjazdowy mecz z Bułgarią.