Sobotni konkurs przypomniał stare dobre czasy, gdy małyszomania kwitła w najlepsze. Tłumy ludzi, pełne Krupówki, entuzjazm kibiców, którzy już na wiele godzin przed zawodami szli dopingować skoczków.

Wierzyli, że odrodzony Małysz potwierdzi magię Zakopanego i włączy się do walki o zwycięstwo. Nie wiedzieli, że mistrz jest chory, mocno pociąga nosem i musiał ratować się antybiotykami, by stanąć do walki.

W kwalifikacjach skacząc 124 metry, przegrał tylko z Czechem Martinem Ciklem (awans wywalczyło ośmiu Polaków). W pierwszej serii konkursu skoczył tylko 117 metrów i zajmował 16. miejsce. Drugi skok był aż o 9 metrów dłuższy. Małysz przeskoczył o cztery miejsca, a tuż za nim, na 14. pozycji, znalazł się Kamil Stoch, sam zaskoczony tak dobrym wynikiem.Po pierwszej serii prowadził Schlierenzauer przed Loitzlem, za nimi był lider Pucharu Świata Simon Ammann. Kolejność na podium nie zmieniła się po skokach w finale.

Ammann, którego widziano na Krupówkach nad ranem, gdy z Andreasem Kuettelem opuszczał kolejny lokal, obronił prowadzenie w PŚ. Ma już jednak tylko 2 pkt przewagi nad Schlierenzauerem, któremu w drugiej serii do rekordu Svena Hannawalda sprzed sześciu lat (140 m) zabrakło zaledwie półtora metra. Niemiec, gdy bił ten rekord, skakał z 12. belki, a Schlierenzauer z 7,5.

– Rekordu nie dało się pobić, zabrakło wiatru pod narty – mówił Austriak. Za tydzień konkursy w Vancouver. Wystartuje tam piątka Polaków z Adamem Małyszem. On z Kanady wróci do Wisły, oni polecą do Sapporo.