W uśmiechu mistrzyni świata, ruszającej w podróż z Warszawy do Lahti, było i zadowolenie z tego, co niedawno zdarzyło się w Libercu, i oczekiwanie, co przyniesie ostatnie osiem zawodów Pucharu Świata. To, co czekało pomiędzy Libercem a powrotem do PŚ, powodów do radości nie dawało: obiektywy fotoreporterów zaglądające wszędzie, poczucie osaczenia, niemilknący telefon, nawet ten domowy w Kasinie Wielkiej.
Wczoraj Justyna Kowalczyk zostawiła to na jakiś czas za sobą. W Finlandii wróci do rytmu, który lubi: treningi, spokój, czytanie, starty. Z trenerem Aleksandrem Wierietielnym spotka się dopiero w czwartek, on wyruszył do Lahti swoją drogą, przez Tallin, ale już wczoraj wieczorem Polka miała znów „pójść na nartki”, po trzech dniach przerwy w treningach.
[srodtytul]Walka do końca[/srodtytul]
– Od kilku dni trzyma mnie przeziębienie i w Lahti nie będę w najlepszej formie. Ale każdy, kto mnie zna, wie, że choć bym była bez nogi, będę walczyć do końca – zapowiadała.
Stawką w tej walce jest miejsce na podium klasyfikacji końcowej PŚ. Polka jest w niej na razie trzecia, ze 109 pkt straty do Aino Kaisy Saarinen i 83 pkt do Petry Majdić, która do Liberca przyjeżdżała jako królowa sprintu, a wyjeżdżała jako wielka przegrana, bez choćby jednego medalu.