W piątek Adam Małysz wygrał w Szczyrku na skoczni K-95, w niedzielę na większym obiekcie w Wiśle-Malince (K-120), zdobywając swój 18. tytuł mistrza Polski na igelicie. – Im ciężej trenujesz, tym jesteś lepszy, twierdzi Hannu Lepistoe. I jak widać, ma rację – mówił po kolejnym zwycięstwie.
Czterokrotny mistrz świata i czterokrotny medalista olimpijski wciąż nie ma równych sobie w kraju. W Wiśle, na skoczni swego imienia nie wypadało mu przegrać. Co więcej, uczcił sukces wspaniałym rekordem 134,5 m ustanowionym w pierwszej serii.
Przed mistrzostwami mówiono, że szykuje się wielka walka pomiędzy Małyszem i Kamilem Stochem, najzdolniejszym polskim skoczkiem młodego pokolenia. 23-letni Stoch walczył, jak potrafił, ale z Małyszem nie wygrał, dwukrotnie był drugi. Tylko w konkursie drużynowym stanął na najwyższym stopniu podium razem z kolegami z Zakopanego. Ustronianka z Małyszem w roli głównej była druga.
Niedzielny konkurs podobnie jak poprzednie rozgrywany był przy padającym deszczu i w porywach wiatru. Serie treningowe zdominował Stoch, ale Małysz nie skakał. Gdy już pojawił się na rozbiegu w kwalifikacjach, nikt nie miał wątpliwości, kto będzie rozdawał karty. Małysz skoczył 132 m, Stoch 127,5 m i to był jasny sygnał, że będzie tak jak zawsze.
Zaskoczeniem była postawa Macieja Kota, który w pierwszej konkursowej serii skoczył 131 m i wyraźnie wyprzedził Stocha (125,5). Drugi skok Kamila był jednak już na miarę jego talentu (131). To wystarczyło, by zepchnąć Kota, który lądował na 120. metrze, na trzecie miejsce. Na Małysza, zgodnie z przewidywaniami, nie było silnych. 134,4 i 130 m dało mu złoty medal z ogromną przewagą nad rywalami.