– Kolano się nie odezwało, ale strach, czy się nie odezwie, wciąż jest, więc skaczę z rezerwą – mówił o swoim starcie Małysz. Kiedy leciał w czwartek do Finlandii nie było wiadomo, czy wystąpi w konkursie drużynowym, czy spróbuje sił w kwalifikacjach.
Na miejscu zapadła decyzja, że skacze. Zrobił to tak, jak potrafi najlepiej. Dzięki niemu Polska zajęła piąte miejsce, to on był jedynym polskim skoczkiem w finałowej serii konkursu indywidualnego. Można więc powiedzieć, że nic się nie zmienia, poza wiatrem w Kuusamo, który tym razem był bardziej sprawiedliwy dla skoczków niż w przeszłości.
Niespodzianek nie było. O zwycięstwo walczyli ze sobą Austriacy. Wygrał Kofler, który wytrzymał psychicznie znakomity drugi skok swojego kolegi Thomasa Morgensterna i odpowiedział podobnym. To dopiero trzeci wygrany konkurs PŚ w karierze Koflera, który ma już olimpijskie srebro z Turynu (2006) i zwycięstwo w ostatnim Turnieju Czterech Skoczni. Tym razem ciśnienia nie wytrzymał Gregor Schlierenzauer. Jeden z czterech asów w talii Alexandra Pointnera był czwarty po pierwszej serii i 14. na koniec.
Mile zaskoczył Simon Ammann. Mówiono, że Szwajcar będzie mocny dopiero za miesiąc, a on już wskoczył na podium. Jak zwykle z uśmiechem.
Małysz latał nierówno. Bardzo dobrze w kwalifikacjach (138,5 m), bliżej w konkursie (133,5 i 130). – To nie było to, na co mnie stać. I nie chcę się usprawiedliwiać kolanem Ci, którzy tu fruwali najdalej, są w gazie, mam nadzieję, że powalczę z nimi w kolejnych konkursach.