[i]Korespondencjaz Bischofshofen[/i]
– Musiałby się stać cud, żeby Thomas Morgenstern stracił przewagę i nie wygrał turnieju – mówił przed ostatnim konkursem Simon Ammann. Cudu nie było. W objęcia padli sobie rodzice triumfatora, austriackim komentatorom brakowało przymiotników.
W pierwszej serii Morgenstern, który nie brał udziału w kwalifikacjach, zmierzył się w parze z Simonem Ammannem. Lider i wicelider, prawdziwy pojedynek gigantów. Byli tacy, którzy twierdzili, że Austriak nie wytrzyma presji. Gdyby zepsuł skok, otworzyłaby się szansa dla Ammanna, ale on błędu nie zrobił. Poleciał bardzo daleko (136 m), a 25 tysięcy ludzi pod skocznią oszalało ze szczęścia. W wieczór Trzech Króli szykowało się sportowe święto. Ammann w minimalnie gorszych warunkach skoczył 133 m.
[srodtytul]Szczęśliwi rodzice[/srodtytul]
Tylko Norweg Tom Hilde (138) lądował w pierwszej próbie dalej od Morgenesterna (138) i objął prowadzenie, ale chyba nikt w tym momencie nie spodziewał się, że wygra konkurs w Bischofshofen i doleci na podium turnieju.