To nie tylko najważniejsza próba przed mistrzostwami świata, ale właściwie ich prolog: dwa biegi kilka dni przed ceremonią otwarcia, 40 km od Oslo, w dwóch konkurencjach, które będą w programie MŚ.
Po niedzielnym sprincie stylem dowolnym (wyścigi od 14.30, sobotni bieg na 10 km stylem klasycznym o 12.15, transmisje w TVP 2 i Eurosporcie) wszyscy jadą do Oslo. W czwartek pierwszy bieg po medal – właśnie w sprincie.
W Drammen tłum wzdłuż tras ma być nie mniejszy niż podczas mistrzostw. W Norwegii szaleństwo już trwa, to będzie dla Justyny Kowalczyk i Marit Bjoergen starcie zupełnie nieporównywalne do tego ostatniego, przed miesiącem w Otepaeae. Tam najpierw wygrała Marit, potem Justyna wyeliminowała ją z finału sprintu, ale były wtedy na innym etapie przygotowań. Teraz ich drogi się spotkały, obydwie są po wysokogórskim zgrupowaniu we włoskim Seiser Alm. Opuściły je w połowie tygodnia i przyleciały do Norwegii.
Drammen to przedsionek piekła: jeszcze nie mistrzostwa, ale już nie da się o nich nie myśleć. Zwycięstwo zostanie potraktowane jako zapowiedź złotych medali, na porażkę szukający sensacji rzucą się jeszcze chętniej. Nie wiadomo, co lepsze: wygrać i rozbudzić oczekiwania do niemożliwości , czy nie robić niczego za wszelką cenę i słyszeć, że formy na złoto jednak nie ma.
Marit mówi, że to taki czas, gdy w głowie ma się tylko trasy MŚ, gdy wszystko jednym uchem wpada, a drugim wypada. W piątek Bjoergen rozmawiała z dziennikarzami znacznie krócej, niż to ma w zwyczaju. Justyna i trener Aleksander Wierietielny przestali odbierać telefony.