Gdy w pierwszym konkursie Turnieju Czterech Skoczni uderzył w zasypany śniegiem zeskok w Oberstdorfie, obawiano się, czy kiedykolwiek wróci do skakania.
Skończyło się pęknięciem jednego z kręgów, co miało go wykluczyć do końca sezonu. Ale Hilde wrócił do Pucharu Świata już w Klingenthal, i to jak: miał wczoraj najdłuższy skok na jednym z treningów, a potem wygrał kwalifikacje.
Rany na twarzy jeszcze się do końca nie zagoiły, krąg będzie mocny jak przed upadkiem nie wcześniej niż za osiem miesięcy, lecz Hilde od początku podchodził do tego, co się stało na wesoło i z wiarą, że wróci szybciej, niż zakładają lekarze.
– Czuję się jak piłkarz, który nie dość, że zmarnował karnego, to jeszcze upadł przy tym na plecy i zrobił sobie krzywdę – mówił wtedy. Treningi poza skocznią wznowił bardzo szybko, w końcu dostał też zgodę na skakanie. Filmy z prób w Lillehammer przesyłał trenerowi Alexandrowi Stoecklowi. Przed Klingenthal trener zadzwonił: przylatuj.
Z Hildem Norwegowie, najlepsza ostatnio drużyna w PŚ, będą jeszcze mocniejsi. A już za osiem dni zaczynają się MŚ w lotach w Vikersund. Skoczkowie mówią półżartem: – Najbardziej obawiaj się tego, który leżał w szpitalu.