Japończyk na mistrza zapowiadał się od dawna, ale to były przebłyski, a dopiero teraz zaczęła go nieść naprawdę wysoka fala. Jest ostatnio znakomity, od kiedy pod koniec stycznia wygrał w Sapporo, co drugi konkurs PŚ kończy zwycięstwem, a poza podium wypadł tylko dwa razy. I lubi latać, a z trzech konkursów, które zostały do końca sezonu, dwa będą na mamucie w Planicy.
Ito wczoraj w Trondheim zepchnął Kamila Stocha z czwartego miejsca w klasyfikacji generalnej i niewykluczone, że szybko wyprzedzi też Andreasa Koflera. On z czołówki jest teraz w najlepszej formie i najlepiej panuje nad nerwami. W Trondheim zajmował drugie miejsce po pierwszej serii, ale w finałowej pobił rekord skoczni, lądując na 141. m.
Prowadzący Richard Freitag, który rekord poprawił w pierwszej serii (140,5 m), w finale miał słabszy skok. A Severin Freund, trzeci po pierwszej serii, nie dość że wylądował za blisko, to jeszcze z turbulencjami i dzięki temu na podium awansował Simon Ammann. Dla szwajcarskiego mistrza to jest smutna zima, w czołowej trójce jest dopiero drugi raz, wcześniej zatrzymywały go problemy ze zdrowiem i nową techniką skoku.
Kamil Stoch był wczoraj szósty po pierwszej serii i szósty w konkursie. W PŚ zbliżył się do trzeciego Andreasa Koflera na mniej niż 100 punktów, ale teraz ucieka też Ito.
Miejsce w czołowej szóstce PŚ trudno nazwać rozczarowaniem, ale niedosyt jednak jest, bo w tym dziwnym sezonie podium w klasyfikacji końcowej jest do wzięcia. Nie było żadnego skoczka, który wyraźnie dominował, Anders Bardal zmierza po Kryształową Kulę nie dlatego, że najczęściej wygrywał (więcej zwycięstw od niego mają Gregor Schlierenzauer, Kofler i Ito), ale dzięki temu, że najrzadziej się potykał. I po czwartym miejscu w Trondheim jest już bardzo blisko Kuli, bo Schlierenzauer znów zawiódł, był 12. Był taki moment w sezonie, gdy się wydawało, że nikt go w drodze po puchar nie zatrzyma. A potem zaczął psuć skoki tak, jak to mu się do tej pory nie zdarzało.