Dawno już nie było tylu powodów, by czekać na sezon z niecierpliwością. To zima z mistrzostwami świata w Val di Fiemme, skoczkowie biorą już też rozbieg do igrzysk w Soczi, skończył się czas eksperymentów i odpuszczania. Pierwszy raz będą konkursy w dwóch polskich miastach, Wiśle (9 stycznia) i Zakopanem (11 stycznia), zadebiutuje Rosja (próba przedolimpijska w Soczi już na początku grudnia).
Pucharu Świata broni Norweg Anders Bardal. Austriacy po poprzednim sezonie zawirowań – Gregor Schlierenzauer wygrał Turniej Czterech Skoczni, mieli złoto w drużynowych lotach, ale były też rozczarowania – są niewiadomą, latem się oszczędzali.
Nowe przepisy dotyczące kombinezonów sprawiły, że stawka jeszcze bardziej się wyrówna. A Kamil Stoch, jeden z niewielu skoczków, którzy w każdym kolejnym sezonie Pucharu Świata zajmują wyższe miejsca, będzie wśród faworytów. Stoch zaczął wygrywać konkursy dwa sezony temu, ma tych zwycięstw już pięć, w klasyfikacji PŚ był ostatnio piąty. Prezes PZN Apoloniusz Tajner, jak zawsze optymista, mówi, że drugim liderem kadry już teraz będzie Maciej Kot, zwycięzca dwóch letnich konkursów Grand Prix. To może przesada, ale przed pierwszymi zwycięstwami Stocha też były letnie sukcesy, nauka wygrywania.
Pierwszy raz od dziesięciu lat sezon nie rozpocznie się w Kuusamo. Tam skoczkowie przeniosą się za tydzień, zawody otwarcia mają w Lillehammer. Najpierw na skoczni normalnej – konkurs w sobotę o 15:00, potem na dużej, w niedzielę o 13.45 (transmisje w TVP 1 i Eurosporcie). Dziś w kwalifikacjach wystartuje sześciu Polaków, oprócz Stocha i Kota Dawid Kubacki, Bartłomiej Kłusek, Krzysztof Miętus, Piotr Żyła. Polacy przylecieli do Lillehammer wczoraj, ale ostatnio trenowali tam przez kilka dni.