Przed tygodniem w królewskiej konkurencji tytuł musiała dzielić ze Szwajcarką Dominique Gisin. Wczoraj już całą radość miała dla siebie, choć walka o złoto znów była niezwykle wyrównana.
Po pierwszym przejeździe Maze minimalnie wyprzedzała Jessikę Lindell-Vikerby i Nadię Fanchini. Drugi gorzej pojechały wszystkie. Słowenka uzyskała dopiero jedenasty czas, ale to wystarczyło do złota. Szwedka i Włoszka miały mniej szczęścia – ich miejsca na podium zajęły Austriaczka Anna Fenninger i Niemka Viktoria Rebensburg.
Maze znów promienieje szczęściem i pewnością siebie. Jak w poprzednim sezonie Pucharu Świata, kiedy zwyciężała w jedenastu startach, stając na podium rekordowe 24 razy. To dało jej triumf w klasyfikacji generalnej i wejście do ekskluzywnego klubu zawodniczek, które wygrywały zawody pucharowe w pięciu konkurencjach. Przed nią dokonały tego tylko: Niemka Petra Kronberger, Szwedki Pernilla Wiberg i Anja Paerson, Chorwatka Janica Kostelić i Amerykanka Lindsay Vonn.
Do niedawna Słowenka ustępowała im tylko w jednym – w jej dorobku nie było olimpijskiego złota. Niewiele brakowało przed czterema laty w Vancouver, bo slalom gigant i supergigant Maze kończyła ze srebrem. Przed Soczi miała jednak powody do niepokoju. Długo szukała formy, w styczniu zmieniła trenera.
„Chcę być historią, którą opowiadają przez lata" – powtarza Tina Maze